Jaskinia nietoperzy – Petit Byahaut, St Vincent

O piątej nad ranem dotarliśmy do Chateaubelair Bay. Uwielbiamy te wczesne poranki przy budzącym się słońcu, które z pełną gracją wyłania się zza horyzontu. Cały świat pachnie wtedy wyjątkowo pięknie. Wszystkie zapachy natury – ziemi, powietrza, wody, kwiatów, niczym nie zakłócone, wirują i hipnotyzują. Do tego ten spokój i cisza dookoła, aż chciałoby się szeptać, by nie budzić świata. 

Tuż po zrzuceniu przez nas kotwicy, zaczęli pojawiać się pierwsi kupcy oferując owoce. Już od wczesnych godzin porannych gotowi byli do pracy. To miejsce pokazało nam, że jeśli tylko chcesz, zawsze znajdzie się okazja, aby zarobić na utrzymanie. Tam ludzie żyją bardzo biednie. Nie mają super domów ani pięknych łodzi. Każdy pływa na tym co udało mu się zbudować, jeden przypłynął do nas nawet na kłodzie, by sprzedać nam worek mango!

I tym razem nie przepuściliśmy żadnej okazji. Owoców na pokładzie Indry, z każdym dniem, było coraz więcej i stwierdziliśmy, że przy takiej ich różnorodności, czas rozpocząć produkcję ponczu. Poncz pochodzi z Indii i w języku Sanskrit jego nazwa oznacza ‚pięć’ oryginalnych jego składników: alkohol, cytryny, wodę, cukier, herbatę lub przyprawy. Pierwsze dokumenty wspominające poncz w Europie pochodzą z Wielkiej Brytanii z 1632 roku, kiedy to przygotowywano go z wina lub brandy. Początek importu jamajskiego rumu w okolicach 1655 roku pozwolił na powstanie jego współczesnej wersji. 

W naszym wykonaniu trunek zrobiony był ze świeżych owoców: mango, guavy, ananasa, kalamondin i przypraw: cynamonu, kardamonu, świeżo startej gałki muszkatołowej, osnówki muszkatołowej (mace), goździków, liści laurowych zalanych karaibskim, 84% rumem i wodą. Już zaledwie po dwóch dniach upajania owoców alkoholem, napój gotowy był do degustacji. Smakował zniewalająco! Był jednak zdradliwy, gdyż moc rumu ukryła się za aromatem przypraw i mieszanką naturalnych soków. Owoce w nim zanurzone były tak pyszne, że można by je było jeść łyżkami.

Z Chateaubelair Bay przenieśliśmy się do Petit Byahaut, małej, spokojnej i urokliwej zatoczki z ruinami eco kurortu zniszczonego podczas jednego z huraganów, przypuszczam w 2010 roku. Mimo że dżungla zaczęła się już tam wdzierać, wciąż czuć dawny klimat miejsca.

W Byahaut głównie eksplorowaliśmy świat podwodny.

Petit Byahaut

Największą atrakcją okazała się być jaskinia nietoperzy (wejście od strony zachodniej)

Byahaut bat cave

z zapierającą dech w piersiach szczeliną pomiędzy skałami, którą wszyscy przepływaliśmy. Wdzierające się do środka słońce spektakularnie podświetlało lazur wody i zdradzało głębokość szczeliny.

Byahaut bat cave

Byahaut bat cave

Byahaut bat cave

Skały natomiast ubrane były w różnobarwny koral chętnie odwiedzany przez fantazyjne rybki. Świat podwodny w tym miejscu, aż tętnił intensywnymi kolorami i przeróżnymi kształtami. To była najpiękniejsza ściana pełna korali, gąbek i alg, jaką do tej pory widzieliśmy.

Byahaut

Byahaut

Poniżej: Xestospongia muta i jeszcze nie zidentyfikowany przez nas gatunek (zielona gąbka)

Byahaut

Poniżej: Callyspongia plicifera

Callyspongia plicifera, Byahaut

Poniżej: Aluterus scriptus

Aluterus scriptus, Byahaut

Poniżej: Diodon hystrix 

Diodon hystrix, Byahaut

Ośmiornica zwyczajna

Ośmiornica zwyczajna, Byahaut

Ośmiornica zwyczajna, ByahautJaskinia jest o tyle ciekawa, że ma dwa wejścia. Od południa szerokie i płytsze niż metr a od zachodu wąskie, pogłębiające się do piętnastu metrów. Nie łatwo było nam znaleźć to miejsce, tak więc dla zainteresowanych podaję dokładne koordynanty: 13 11.1678N 061 16.1622W. Jaskinia znajduje się na południe od Buccament Bay.

Najkorzystniej jest zakotwiczyć w zatoczce Petit Byahaut (również ciekawe pływanie z maską i rurką), od której jaskinia oddalona jest zaledwie o pół mili na północ. Po drodze przepływa się koło malowniczej skały z idealnymi półkami do skoków na wysokości pięciu i ośmiu metrów. Świetna zabawa dla śmiałków i miłośników wysokości. Da się tam również dotrzeć kajakiem, który można wypożyczyć w pobliskim Buccament. Jaskinia jest bardzo urokliwa, ale ze względu na sporą ilość żyjących tam nietoperzy, zalecamy nie ściągać maski. Zapach może lekko doskwierać :)

Po dwóch dniach eksplorowania pobliskiej fauny i flory, wyruszyliśmy w kierunku Bequia…

Z północy na południe – powrót na St Lucia

Pięć tygodni w jednym miejscu… aż trudno w to uwierzyć. To był, jak dotąd, najdłuższy nasz postój. Grand Case na St Martin wciągnęło nas bez mała – żywe reggae, full moon party z ogniskiem na plaży, sympatyczni mieszkańcy, zniewalający widok z okna, darmowe wifi. To miejsce świetnie nadawało się do wykonania niezbędnych na tym etapie prac konserwatorskich na jachcie i wirtualnych na blogu.

sunset cor

Nadszedł jednak czas by ruszać dalej. Tym razem w planie mieliśmy powrót na St Lucia, gdzie umówieni byliśmy z naszymi najbliższymi – Natalią i Kubą.

Rejs na St Lucia nie należał do najłatwiejszych. Płynęliśmy bardzo ostro na wiatr przez co wszystkie luki mieliśmy pozamykane, ponieważ fale nieustannie przelewały się przez pokład. Gorączka pod pokładem, 33 stopnie celcjusza i stojące powietrze, były nie do wytrzymania. Kiedy dotarliśmy w cień Dominiki, wiatr zgasł zupełnie co skłoniło nas do opuszczenia drabinki znajdującej się na rufie i zanurzenia naszych „ugotowanych” ciał w chłodnym morzu. Co to była za ulga! Pozwoliło nam to już bez większej męki dopłynąć do Martyniki, gdzie planowaliśmy zrobić kilkudniowy postój, aby spotkać się ze znajomymi, złapać oddech po trzydniowej przeprawie i przygotować się na przyjęcie rodziny.

No i nadszedł długo wyczekiwany przez nas moment – odebraliśmy Natalię i Kubę z lotniska. Wypoczynek zaplanowali na dwa tygodnie, tak więc czasu mieliśmy wystarczająco dużo, aby pokazać im piękno i różnorodność Karaibów.

Kierowca busa Rosie, który pomagał nam w transporcie z lotniska, zaproponował, że jeśli tylko mamy ochotę, może pokazać nam najciekawsze atrakcje w okolicy – za 30USD od osoby, będzie naszym prywatnym szoferem i przewodnikiem przez cały dzień. Oferta brzmiała atrakcyjnie i zachęcająco, więc szybko daliśmy się namówić.

Rosie odebrał nas spod keji miejskiej w Soufriere, przy której kotwiczyliśmy. W pierwszej kolejności zabrał nas do naturalnego źródełka tuż u podnóża wulkanu, gdzie mieliśmy zażywać kąpieli błotnych. Bez chwili zawahania wyskoczyliśmy z ciuchów i zanurzyliśmy nasze ciała w bardzo ciepłej, błotnistej wodzie.

kapiel blotna

Tuż przy basenie stało wiadro z gęstą papką wulkanicznego pyłu, którą wcieraliśmy w skórę. Po tym zabiegu nasze ciała nabrały niebywale aksamitnej gładkości.

St Lucia

Zrelaksowani i podekscytowani kolejnymi atrakcjami ruszyliśmy dalej. Następny na liście był wodospad Superman’a. Na miejsce dotarliśmy chwilę przed sporą grupą amerykańskich turystów. Wszyscy ustawili się gęsiego i w parach podchodzili pod wodospad do zdjęcia. Trochę zabawnie to wyglądało. Mało było w tym radości i zabawy, bardziej przypominało masową produkcję zdjęć do oprawy w ramkę. W końcu przyszła pora na nas – nie mogliśmy powstrzymać szaleństwa na wodzy. Nic tak dokładnie nie masuje ciała jak woda spadająca z piętnastu metrów… chyba, że woda spadająca z większej wysokości :)

blog superman falls28blog superman falls1Opuszczając wodospad Superman’a przypadkiem zauważyliśmy, po drugiej stronie drogi, potok z malutkim wodospadem. Miejsce jest totalnie dzikie, otoczone pięknym krajobrazem a temperatura wody ani przez moment nie zniechęcała do zabawy. Wodospad okazał się być rewelacyjną alternatywą do skomercializowanego Superman’a.

blog stream130

blog stream16

blog stream117blog stream1

Nadszedł czas ruszyć dalej. Tym razem do The New Jerusalem, czyli do naturalnych, źródlanych basenów z różną temperaturą wody – chłodną, ciepłą i bardzo ciepłą. Od parkingu dzieliła nas tylko pięciominutowa wędrówka przez dżunglę. Nasz kierowca/ przewodnik, człowiek dżungli, wzbogacił nasz spacer pokazem zręczności władania maczetą. Zboczył ze ścieżki w poszukiwaniu kokosów – z wielką wprawą wbijał maczetę w kokos, unosił w powietrze i potrząsał przy uchu, by sprawdzić czy ma mleczko w środku. Cztery pełne kokosy znalazł w mgnieniu oka i kilkoma sprawnymi ruchami maczety je otworzył. Wyglądało to bardzo spektakularnie, a wszyscy wiedzieliśmy jak dużym wyzwaniem dla amatora jest ściągnięcie zewnętrznej, włóknistej, na pozór miękkiej powłoki orzecha.

blog termy4

blog termy1

Mieliśmy sporo szczęścia w The New Jerusalem, ponieważ byliśmy jedynymi turystami, którzy tam w tym czasie byli. Wszystkie trzy baseny mieliśmy wyłącznie do naszej dyspozycji. Delektując się pysznym kokosem i białym kakao, które również nasz przewodnik wyszukał w gęstej dżungli, upajaliśmy nasze zmysły rajską chwilą.

blog termy84

blog termy77

blog termy96blog termy56

Białe kakao ma delikatny jak jedwab miąższ, jest słodko-kwaśne i soczyste. Do tego wyglada urokliwie. Jego żołto-pomarańczowa skórka, śnieżnobiały miąższ i ciemne, duże pestki współgrają ze sobą niebywale apetycznie.

blog termy12

Po tylu wodnych atrakcjach dopadł nas potężny głód. Kierowca zabrał nas do sprawdzonej i często odwiedzanej przez lokalnych restauracji na tradycyjne, kreolskie jedzenie. Wszystko smakowało wybornie. Zamówiliśmy steka wołowego, kurczaka w curry i krewetki. Potrawy przyrządzone były finezyjnie, świetnie doprawione i wzbogacone o pyszne dodatki w postaci platy, ryżu i surówki.

lunch resized

Rosie okazał sie być super człowiekiem do interesów – spełniał wszystkie nasze, nawet nietypowe czasem, życzenia. Potrafi dbać o swoich klientów i nie oczekuje wygórowanej zapłaty za swoje usługi. Przy większej ilości osób chętnie negocjuje cenę. Jeśli będziecie kiedykolwiek w Soufriere, gorąco polecamy jego usługi:

Rosemond’s Taxi Service, Soufriere, St Lucia – tel: +1758 486 9918

Stojąc na kotwicowisku w Soufriere, każdego dnia odwiedzali nas lokalni na swoich drewnianych, kolorowych łódeczkach sprzedając nam bardzo dojrzałe owoce – mango, papaje, pomarańcze, kalamondin, awokado, banany, ananasy, guavy, przepyszny water apple i soursoup. Natalia z Kubą nie przepuścili żadnej okazji i z wielkim podekscytowaniem kupowali co rusz to nowe owoce, wypełniając siatki Indry niespotykaną dotąd ilością różnorodnych kolorów i kształtów. Wszystko smakowało wyjątkowo pysznie. Już po samym zapachu wirującym w powietrzu czuć było, że owoc dojrzewał w naturalnym słońcu. Soczyste i słodziutkie mango dodane do muesli wybornie wzbogacały nasze śniadania.

Tuż przed opuszczeniem St Lucia, zakotwiczyliśmy na dzień w malowniczej zatoczce Anse l’Ivrogne i w cieniu dużego Pitona eksplorowaliśmy rafę. Miło było znów wskoczyć do wody…

blog  snorki8

blog snorki2

blog snorki12

blog snorki5

Tym razem przyjrzeliśmy się bliżej stworzeniu, które spotkaliśmy już kilka razy wcześniej i przez ignorancję określaliśmy morskim patyczakiem. Dłuższa inspekcja pozwoliła dostrzec drobne szczypce na końcach dwóch przednich odnóży – a więc to jednak jest krab (Stenorhynchus seticornis)!  Poniżej jeden na lewo i drugi na prawo od mureny.

Murena i yellowline arrow crab

DCIM100GOPRO

I znów łącząc przyjemne z pożytecznym upolowalaśmy kilka skrzydlic, które podaliśmy naszym gościom w postaci tatara – byli wniebowzięci!

blog snorki28

Tak jak mamy w zwyczaju, chwilę po zapadnięciu zmroku podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy w ośmiogodzinny rejs w kierunku Chateaubelair Bay na St Vincent…

Tygiel Małych Antyli – Saint Martin / Sint Maarten

Spoglądasz na mapę, widzisz wyspę podzieloną pomiędzy Holandię a Francję i myślisz:’biorę euro, rozmówki francuskie lub/i holenderskie i lecę’? Dużo lepiej zrobisz wkładając w kieszeń garść zielonych i odkurzysz spamiętane dawno słówka angielskie – bardziej chodliwą walutą jest tu dolar amerykański, który w restauracjach, barach, taksówkach, busikach i sklepach (poza sieciowymi) przeważnie przeliczany jest na euro w stosunku 1:1. Jedynie z nielicznymi Francuzami nie dogadasz się po angielsku – reszta spotkanych tu ludzi porozumiewa się tym językiem biegle, choć przyznam, że odkodowanie różnorodności akcentów i dialektów wymagało sporej elastyczności umysłu i wysokiej aktywności szarych komórek.

IMG_2459

Podzielona na dwie części linią na mapie wyspa jest tak naprawdę dużo bardziej złożoną mieszanką ras, nacji, kultur i religii. Około 95% tubylców stanowią mieszkańcy pochodzenia afroamerykańskiego. Nie zauważysz tego jednak wychodząc na zapełnioną głównie amerykańskimi i kanadyjskimi turystami plażę, gdzie na kolorowych leżakach rumienią się ich blade jeszcze wczoraj ciała. Nie odgadniesz tego również wychodząc do baru czy restauracji, zwłaszcza po francuskiej stronie, gdzie nie tylko goście ale też i obsługa jest pochodzenia europejskiego. Do takich statystyk przystają natomiast muzycy – w tej grupie, wśród wielu widzanych przez nas na scenach i w barch artystów trafił się jedynie jeden biały perkusista. Muzyka grana na żywo jest jednym ze zdecydowanych atutów tej wyspy – od grania do kotleta po koncert reggae, każdego wieczora znaleźć można gdzieś dobre brzmienie. Na miłośników aktywności nocnych czekają niezliczone bary wypełnione często zapachem palonej jak papierosy marichuany, której dym nikomu nie zdaje się przeszkadzać. Holenderska strona oferuje hazard, wielkimi świecącymi na ulicy reklamami zaprasza na seks a twardzszych narkotyków nie trzeba długo szukać.

IMG_2542

Za dnia turyści gromadzą się na plażach, gdzie dla ich wygody oprócz parasoli i leżaków na skinienie palca podawane są chłodnie napoje, smaczne dania oraz kubły wypełnione lodem i butelkami piwa. Miłośnicy bardziej aktywnego spędzania czasu uprawiają kite i windsurfing, latają na spadochronie za motorówką, mącą wodę skuterami wodnymi lub ślizgają się po niej na nartach czy desce. Wszystko to znadziesz na kończącej się plażą nudystów, długiej Orient Beach. Kilka lokalnych firm oferuje wodne safari z maską i rurką, na które zabierają klientów skuterami bądź małymi motorówkami. Na pokładzie jednego z katamaranów dotrzesz do kilku najpiękniejszych plaż w ciągu jednego dnia lub jeśli wolisz superszybką motorówką popłyniesz na obiad do restauracji podającej największe na wyspie lagusty, eksponowane w przed podaniem w olbrzymim akwarium.

IMG_2730IMG_2729

Plażowicze lubiący dreszczyk emocji zbierają się na podejściu do pasa startowego międzynarodowego lotniska Princess Juliana Airport i klaszczą tym lądującym pilotom, którzy pozwalają zebranemu na dole tłumowi odczytać markę opon, sadzając maszynę tuż za odzielającym gapiów od początku pasa płotem. SXM jest tak słynne, że jego symbol powszechnie zastępuje nazwę wyspy. Nurkowanie, jazda konna, małpi gaj i inne czekające tu atrakcje na pewno nie pozwolą nikomu się znudzić pobytem na wyspie. Mały skrawek lądu, a każdy znajdzie dla siebie coś dobrego. Ludzie są przyjaźnie nastawieni do będących głównym źródłem dochdu wyspy turystów, są uśmiechnięci, nikt na ulicy nie prosił nas o pieniądze.

IMG_2710

Spokojna, bezpieczna wyspa wydawało nam się… Aż do nocy poprzedzającej nasz planowany start na południe, kiedy to postanowiliśmy wybrać się na imprezę ‚Pełnia na plaży’ w Grand Case, by ostatni raz posłuchać grającej reggae Uprising i pożegnać się ze znajomymi. Po jej zakończeniu weszliśmy na znajdującą się tuż obok miejsca zabawy betonową keję, przy której zacumowliśmy wcześniej nasz ponton i cały urok miejsca prysł a  wypełnione pokojem i miłością serca zalała gorycz. Nasz ponton znikł! Może cuma się rozwiązała? Może któryś z pijanych imprezowiczów wybrał się na rundę po kotwicowisku lub odstawia kolegę na jacht? Wokół cisza, nie słychać naszego silnika, nie widać dryfującego pontonu. Czas spojrzeć prawdzie w oczy: ukradli nam nasz środek transportu i zaraz na jacht wracamy wpław.

St Martin

Idąc plażą w stronę ‚domu’ zauważyliśmy rysujący się w najciemniejszym miejscu tego brzegu kształt pontonu. Czy to nasz? Do znajdująch się w głębokiej po pas wodzie bojek co krok przywiazana jest jakaś łódka… To nasz! Więc jednak rozwiązał się! Nie, ktoś mu pomógł… Pomógł też odwiązać się i znaleźć na piasku wiosłom, wyparować plastikowemu kanistrowi z paliwem oraz połamać się zabezpieczeniom silnika, który później zabrał i udał się z nim w niewiadomym kierunku.

IMG_2273

Pracownik stacji benzynowej w Marigot następnego poranka: ‚pewnie w Grand Case? zdarzają się tam kradzieże silników… nie, pontonów nigdy nie biorą’.

Pochodzący z Anglii mechanik silników zaburtowych mówi: ‚Sezon się skończył, turystów, a więc i kasy mniej to i kradzierzy więcej.  Jachtów też mało – prawdopodobieństwo, że padnie na Ciebie wysokie. Ja tam śpię w mesie, żeby nie dać im zbyt wiele czasu… a pod reką brecha. Pozbycie się takiego to przysługa… tylko trzeba się dowodów pozbyć, wypłynąć gdzieś dalej’.

Mało tego, że ktoś żeglarzowi silnik zaburtowy ukradnie to jeszcze następne cwaniaki korzystając z sytuacji, reanimowany cztero-konny złom chcą mu za 500 euro wcisnąć. Z łaską…

Na szczęście udało nam się znaleźć ogłoszenie żeglarzy, nie handlarzy i kupiliśmy ośmio-konną Hondę w bardzo dobrym stanie za 400 euro. Jego sprzedawcy oznajmili, że też już silnik im wcześniej skradziono, a ostatnio przewód paliwowy. W marinie w krótkim czasie ostatnio zginęly z pontonów trzy zbiorniki z paliwem. Nic nigdzie nie jest bezpieczne.

Nie dajmy nigdzie na świecie zwieść się pozorom stworzonym przez asfalt, chodniki i kolorowe wystawy. Może miasteczko przypomina Europę lub USA, ale w wioskach mieszkają niewykształceni, biedni ludzie, wśród których znajdzie się ktoś, kto stwierdziwszy, że masz więcej niż on, pomoże Ci zrozumieć jak to jest mieć mniej.

Wyruszasz w rejs? Nie zapomnij jojo i wasabi!

sashimi Jeśli chodzi o łowienie ryb w drodze przez ciągnięcie za jachtem przynęty (zwane z ang. trolling) to zapomnij o wydawaniu forsy na kevlarowe wędki, wymyślne plecionki i kołowrotki do zadań specjalnych! kalmarjojo

Złap jojo (do nawijania żyłki), 30m żyłki 2mm, kalmara z dużym hakiem z nierdzewki i parę rękawiczek. Koszt zestawu poniżej 100PLN, a jeśli widzałeś kilka lekcji Adama Słodowego, jojo i przynętę możesz zrobić łatwo sam. Co można tym wyciągnąć z wody? Bez większego wysiłku nawet 20kg solandrę (inaczej wachę, ang. wahoo) – fotka poniżej, wideo tu.

Solandra Solandra ma niebywale delikatne mięso i należy ją gotować krótko, inaczej robi się sucha. Najlepiej jednak smakuje na surowo w postaci sashimi. Koniecznością na lądzie jest lekkie zmrożenie mięsa celem zabicia bakterii – z doświadczenia wiem, że rybę wyciągniętą dopiero co z morza, zagryzioną imbirem (posiadającym właściwości bakteriobójcze) i wasabi można jeść bez zbędnych ceremonii. Próbowaliśmy jak dotąd surowe mięso większości złowionych ryb i jedyne co czuliśmy po spożyciu to niebo w gębie, ewentualnie niedosyt! Najczęściej hak na Atlantyku łapie około 10kg mahi mahi, również wybornie smakująca bez poddania obróbce termicznej. Bliższe Polsce wody Morza Północnego oferują głównie makrele, Morze Śródziemne obfituje w tuńczyka. Pewnie tą samą metodą wyciągniesz z Bałtyku dorsza.

Chcesz wiedzieć więcej o szczegółach wędkarskich? Pytaj w komentarzach.

Owocnych łowów i smacznego!

Lokalna specjalność St Martin – zupa z ‚cicho sza’

Wzdłuż linii brzegowej St Martin rozciąga się rezerwat życia morskiego. Takie zabiegi są coraz popularniejsze na Karaibskich wyspach, choć sam obszar może być ograniczony do jednej zatoki. Zakazy zaczynają się od ‚nie rzucaj sieci’ czy ‚nie strzelaj’ (oczywiście z kuszy) przez ‚nie wędkuj’ i ‚nie nurkuj bez licencjonowanego przewodnika’ po ‚nie kotwicz’. Ten ostatni chroni przed żeglarskim radłem trawę morską, będącą schronieniem drobnych rybek dennych i jednym ze składników diety tutejszych żółwi zielonych. W miejscach, gdzie rezerwat istnieje od dawna, życie podwodne jest znacznie bujniejsze i odwdzięcza się bogactwem korali, różnorodnością gatunków i wielkością ryb.

Istnienie rezerwatu nie wystarcza jednak by zmienić nawyki żywieniowe starszych mieszkańców wyspy, którzy od dziecka karmieni byli zupą z żółwia czy gulaszem z niezwykle delikatnego mięsa pochodzącego z jego brzusznej części.

Polują na te zagrożone wyginięciem stworzenia nocą by uniknąć złapania oraz kary więzienia i gotują potrawy z ‚hush hush’ [w wolnym tłumaczeniu ‚cicho sza’].

Spróbowalibyście zupy z ‚cicho sza’?

Noc żywej reggae – Saint Martin, Grand Case

Po długich poszukiwaniach żywej, karaibskiej muzyki dotarliśmy wreszcie do wyspy, która nie odcięła się od swoich korzeni! Grand Case na Saint Martin jest domem występów muzyków 7 dni w tygodniu – od poniedziałku do niedzieli, co noc z innego lokalu docierają do kotwicowiska dźwięki instrumentów grających różne rytmy z przewagą reggae, której w tak dobrym wykonaniu nie znaleźliśmy na żadnej z wcześniej odwiedzonych wysp.
Uprising to młodzi muzycy grający stare dobre oraz nowe własne, równie ciepło kołyszące kawałki. Poznaliśmy ich na imprezie ‚Pełnia na plaży’ i postanowiliśmy podążyć za nimi na kolejne, większe wydarzenie kilka dni później…

Jest to premierowy film naszego nowo otwartego kanału INDRA TRAVEL VIDEOS, który ma na celu prezentowanie przygód, wydarzeń, miejsc i ludzi w formie krótkich wideoklipów kierowanych do międzynarodowej widowni.

Odcinek XXIII – Rejs prawie dookoła Antigui i dzika Barbuda

Odwiedzane przez nas do tej pory wyspy leżały głównie na aktywnych lub wygaslych wulkanach. Tak strome jak zbocza wulkanów nad woda są ich kontynuacje pod jej powierzchnią. Krystaliczna woda je otaczajaca przybiera kolor indigo ze wzgledu na duże głębokosci sięgajace nawet kilometra w odleglosci kilkuset metrów od brzegu… Bialy i różowo-bialy piasek, jakim opsypane są plytkie brzegi Antigui i Barbudy, gra światłem i wyczarowuje z tej samej wody magiczny, idylliczny lazur… Milego seansu!

Lazurowy zawrót głowy – Barbuda

7 kwietnia 2014 Spanish Point - Barbuda Barbuda to istny raj na ziemi! Prawie cała wyspa o powierzchni 161 km kwadratowych jest dziewicza, w nikłym stopniu dotknięta cywilizacją i turystyką. Znajdują się tu zaledwie dwa luksusowe kurorty i jedno jedyne miasto Codrington skupiające blisko całą ludność wyspy, około 1.600 osób. Połowa pracuje na stanowiskach budżetowych, cała reszta mieszkańców natomiast jakoś sobie radzi, aby przeżyć. Prowadzi mały sklepik z artykułami spożywczymi i AGD, restaurację, salon fryzjerski, poluje na dziką zwierzynę i poławia ryby. Na Barbudzie obowiązuje zakaz sprzedaży ziem obcokrajowcom, dzięki czemu wyspa wciąż zachowuje swój naturalny stan i malowniczy obraz.

Spanish Point Barbuda 9

Niemal w całości otoczona jest rafami koralowymi, krystaliczną wodą i uroczymi plażami z biało-różowym piaskiem, które ciągną się wzdłuż całej linii brzegowej a dziewiczy krajobraz dopełniają palmy, mangrowce i dzikie konie. Wyspa stanowi niemal jeden wielki rezerwat przyrody. Każdego roku przylatuje tu około 5000 fregat, by składać jaja.

IMG_2064

Duża ilość raf i płycizn Barbudy potrafi być zdradliwa przez co wiele statków zakończyło tam swój rejs. Na dnie spoczywa około 120 wraków. Byliśmy bardzo ostrożni planując nasze przybycie na Barbudę. Start z Antigui wyliczyliśmy tak, aby dotrzeć na miejsce kilka godzin przed południem. Skrupulatnie przestudiowaliśmy mapę planując bezpieczny kurs, a będąc już kilkaset metrów od obszarów oznaczonych na mapie jako niebezpieczne, z dziobu obserwowaliśmy wodę szukając turkusowej, piaszczystej drogi pomiędzy ciemno-spanish point kanal rafyniebieskimi wypłyceniami. Kiedy dotarliśmy do kanału rozciągającego się pomiędzy rafami ze wschodu na zachód, nadciągnęła ciężka chmura i sprawiła, że wszędzie wokół widzieliśmy tylko ciemno-niebieską wodę. Ucieszyliśmy się bardzo z uwzględnionego na nieprzewidziane zdarzenia czasu, wykonaliśmy szybki zwrot na wschód, aby odpłynąć od niebezpieczeństw i przeczekać ograniczoną widoczność. Słońce wyszło zza chmur po kwadransie, a że było dwie godziny przed zenitem, idealnie podświetlało wodę przed dziobem skierowanym ponownie na zachód i spokojnie dotarliśmy do celu. Po zrzuceniu kotwicy wody pod kilem mieliśmy zaledwie pół metra – cała zatoka jest płytka, w porywach do trzech metrów i bardzo spokojna. Woda stanowi ponad połowę widnokręgu, co daje wspaniałe uczucie przestrzeni i bliskości oceanu. Otaczająca zatokę od południa i południowego zachodu gęsta rafa, zapobiega wdzieraniu się martwej fali, która potrafi mocno rozbujać zakotwiczony jacht.

Bezludne, urocze, zniewalające Spanish Point – nasze pierwsze zetknięcie z nieokiełznaną Barbudą. Barbuda - Spanish PointSpanish Point Barbuda 5Spanish Point Barbuda 1Spanish Point Barbuda 6

W takich miejscach naszą główną atrakcją jest obserwacja życia podwodnego. Spanish Point to raj dla nurków. Rafa roztacza się z każdej strony i ciągnie przez parę mil. Kontakt ze światem podwodnym jest jak balsam dla naszych dusz. Otaczająca nas fauna i flora, bogactwo kolorów i kształtów rafy, które momentami przypominają rzeźby, różnorodność ryb i białe, piaszczyste dno hipnotyzują i przenoszą w baśniowy wymiar. Sprawiają, że umysł nie błądzi po tematach, które zostawiliśmy nad wodą. Już przy pierwszym zanurzeniu jesteśmy tu i teraz i każdym zmysłem chłoniemy piękno chwili.

Spanish Point - tak wygladalo nasze kotwicowisko

caribbeanwhiptailstingray8Największe wrażenie zrobiły na nas płaszczki – Caribbean Whiptail Stingray (po lewej) i Southern Stingray (po prawej). Są raczej nieśmiałe, przyjaźnie nastawione do nurków i niesamowite, kiedy próbują zakopać się w piasku. Leżąc na dnie wachlują płetwami robiąc przy tym sporo zamieszania i burzę piaskową. Piach unosi southernray7 150x112się z dna i osiada na nich tworząc bezpieczną osłonę typu „mnie tu nie ma!”. Jeśli są jednak w ruchu to wyglądają jak ptaki szybujące po niebie, z gracją poruszając płetwami suną przed siebie.

Po kilku godzinach przebywania w wodzie, milo jest ogrzać ciało w promykach upalnego słońca.

Spanish Point Barbuda Indra 2Spanish Point to również cudowne miejsce na piesze wędrówki. Krótka droga przez lasek mangrowy prowadziła nad ocean. Czasami woda była tak wzburzona, że fale rozbijające się o skały rosły spektakularnie na wysokość pięciu metrów.

Spanish Point - Atlantyk Barbuda 3

Po tygodniowej wizycie przy Spanish Point przenieśliśmy się na parę dni do zatoki Cocoa, oddalonej o dwie mile na zachód. Równie piękne miejsce z czarującymi rafami, ciągnącą się w nieskończoność plażą i żółwiami pływającymi po kotwicowisku.

Cocoa Point BarbudaPrzed opuszczeniem Barbudy zmuszeni byliśmy oderwać się od rajskiego, dziewiczego klimatu i zawitać w cywilizacji. Codrington odwiedziliśmy w celu dopełnienia formalności imigracyjno-celnych. Dotarcie do miasta było nie lada wyzwaniem, ponieważ Codrington leży w głębi wyspy po drugiej stronie olbrzymiej, nieżeglownej laguny. Wyprawa do miasta wniosła wiele ekscytacji, momentami z dreszczykiem emocji i odmiany od naszego idyllicznego pobytu na Barbudzie. Aby tam się dostać zapłynęliśmy jachtem w pobliże najwęższego i najbardziej płaskiego odcinka mierzei oddzielającej morze od laguny. Stąd dzieliło nas od celu już tylko, lub aż, przeniesienie naszego ciężkiego pontonu przez piaszczystą barierę i półtora milowe motorowanie przez lagunę.

Barbuda Low Bay Codrington 382x200

Ponton sprytnie udało nam się przeciągnąć po piasku, ale zwodowanie go nie było już takie proste. Po drugiej stronie przywitała nas zadziwiająco duża, jak na lagunę fala, wzbudzona przez wiejący, w porywach do 25 kn wiatr. Po kilku nieudanych próbach abordażu, w końcu udało nam się wystartować. Nasz silnik nie czuł powagi sytuacji i momentami odmawiał współpracy, co groziło powrotem na brzeg. Sam powrót i ponowna walka z falą nie stanowiłyby wielkiego problemu, gdyby nie to, że w wodzie, na trzy metry w głąb laguny, powbijane były stalowe pręty, na które nas znosiło. Cześć prętów miała bezpieczną dla naszego pontonu wysokość i była widoczna z nad wody, część natomiast znajdowała się pod wodą. Obawialiśmy się bardzo, że nasz dmuchany pojazd może nie przeżyć kontaktu z jednym z zanurzonych drutów. Na całe szczęście, zaledwie po piętnastu minutach prób i bez obrażeń byliśmy już w drodze, a po niespełna godzinie zmagania się z falą i wiatrem, dotarliśmy na miejsce. Miasto przywitało nas totalna pustką i ciszą.

IMG_2021

IMG_2029

Pod urząd imigracyjny dotarliśmy o 15:00. Niestety nie udało nam się nic załatwić, ponieważ tego dnia urząd pracował do 14:00, co oznaczało koleją przeprawę przez niespokojne wody laguny następnego dnia. Zrobiliśmy sobie spacer główną ulicą, aż w końcu dotarliśmy do jedynego, otwartego sklepu spożywczego. Przed sklepem grupka młodych chłopaków grała w karty popijając ukradkiem piwo. Był to Wielki Piątek i tego dnia na wyspie obowiązuje zakaz sprzedaży alkoholu. Ucięliśmy sobie pogawędkę z właścicielem sklepiku. Opowiadał nam o tym jak spokojnie i powoli toczy się życie na Barbudzie. O tym, że dziś wielu młodych mieszkańców nie docenia uroków rajskiego klimatu Barbudy i zaraz po ukończeniu szkoły ucieka z wyspy do większych miast w poszukiwaniu „bogatszego” życia. Wspominał również, że Barbuda odwiedzana była przez Księżną Dianę, która zatrzymywała się w okolicach Codrington, w kurorcie K Club. 1-go lipca 2011 roku plaża przy tymże kurorcie została nazwana jej imieniem. Podczas ceremonii w powietrze wypuszczono 50 ekologicznych lampionów, które miały symbolizować jej 50-te urodziny jak również światło nadziei na spokojną przyszłość i harmonię na świecie.

Święta Wielkanocne mieszkańcy wyspy spędzają nad brzegiem morza, przy Spanish Point. Rozbijają namioty, pływają na kite’ach, palą wielkie ognisko, rozstawiają grille i tak biesiadują rodzinami przez całe dwa świąteczne dni. Miła alternatywa do polskiego, statycznego świętowania przy stole.

Nasza wizyta następnego dnia w urzędzie imigracyjnym zakończyła się sukcesem. Przeniesienie pontonu przez mierzeję i wodowanie w rozbujałych wodach laguny było również bardzo udane. Miasteczko tym razem tętniło życiem. Mieliśmy okazję poznać wielu przemiłych mieszkańców Codrington i skosztować lokalnej kuchni – duszony ogon woła podawany z ryżem wzbogaconym o zieloną część selera, smażonymi na głębokim oleju ziemniakami i bukietem pysznych surówek.

IMG_1995

IMG_2090 285x150Nasze pierwsze Święta Wielkanocne w tropikach, w Low Bay. Podtrzymaliśmy tradycję malowania i stukania się jajami oraz świątecznego śniadania. Krótki kontakt telefoniczny z naszymi rodzinami sprawił, że dopiero dziś poczuliśmy jak jesteśmy daleko od wszystkich.

Barbuda to jedna z najpiękniejszych karaibskich wysp jakie do tej pory odwiedziłam. Pobyt tam był wyjątkowy pod każdym względem i magiczny. Wyspa zauroczyła mnie swym dziewiczym stanem, kryształem wody, niebywałym spokojem i bogatym życiem podwodnym. Nie wierzyłam, że takie miejsca jeszcze istnieją i mogą być tak skutecznie chronione przed ludzką destrukcją. Bez chwili zawahania bym tam wróciła.

Odcinek XXII – Rejs Trynidad – Gwadelupa z przystankiem na Martynice

Chaguaramas to jak do tej pory najmniej atrakcyjne z odwiedzonych przez nas kotwicowisk. Mimo nie najepszej prognozy postanawiamy wciągnąć kotwicę i teleportować się do jakiejś pięknej zatoki z krystaliczną wodą i żółwiami zamiast statkami i ropą wokół jachtu. Po wyjściu z zatoki Paria obieramy kurs północno-wschodni i trzymamy się nawietrznej…
Gwadelupa zaskakuje nas bogactwem życia w rezerwacie Jaques’a Cousteau i silnym spadowym wiatrem w nocy. Żegnamy ją krótką wizytą w Deshaies.

Doki Nelsona – Antigua

Antigua to jedna z trzech wysp należących do kraju Antigua i Barbuda. Powstała 34 miliony lat temu po podmorskim wybuchu wulkanu. Zaczęły wtedy rosnąć rafy koralowe i tworzyć się wapienne osady poszerzające się w kierunku północno – wschodnim. Dzięki temu powierzchnia wyspy jest dość różnorodna, od piasku powstałego z wapiennych muszli po koralowce, skały wulkaniczne i gliniastą glebę. Antigua to wyspa 365 białych i różowych piaszczystych plaż i niezliczone ilości małych zatoczek. Ze względu na swe położenie, określana bywa sercem Karaibów. Językiem urzędowym jest angielski, w użyciu jest również kreolski.

Żeglowanie z Gwadelupy na Antiguę było bardzo przyjemne. Już dawno nam się tak miło nie płynęło. Wiało do 15 kn a morze było płaskie, tak więc Indra sunęła do celu błyskawicznie i bez większego wysiłku. Do English Harbour, dawnej bazy admirała Lorda Nelsona, dotarliśmy szybciej niż zakładaliśmy, w samym środku nocy. Kotwicowisko było oświetlone dzięki bliskiemu sąsiedztwu mariny i doku, tak więc znalezienie odpowiedniego miejsca na zrzucenie kotwicy nie było trudne. Do tego noc była bardzo spokojna a woda w Ordnance Bay wyglądała jak tafla szkła.

English Harbour Nelson's Dockyard 4

English Harbour 2English Harbour 7 150

O poranku wybraliśmy się do portu zgłosić nasze przybycie na Antiguę w urzędzie celnym i przy okazji wdrapać się na ufortyfikowany cypel, z którego rozpościera się piękna panorama na południowe klify i odrestaurowany dok. Miejsce jest śliczne, dopieszczone w najdrobniejszym kawałku. Sporo budynków z kamienia jak i fort, pamiętające Nelsona, przenoszą w XVIII-wieczny klimat. W tych historycznych budynkach znajduje się dziś biuro mariny, urząd celny, bank, poczta, mini supermarket, butiki, warsztaty żaglomistrza i innych usług jachtowych, restauracje oraz muzeum Nelsona. Wszystko wygląda uroczo, tyle że głównie nastawione jest na żeglarzy turystów a nie żeglarzy włóczęgów. Nawet kotwicowisko jest płatne, tak więc długo tam nie gościliśmy.

English Harbour Nelson's Dockyard 3English Harbour Nelson's Dockyard 2

English Harbour 4Dzień później ruszyliśmy na wschód i zakotwiczyliśmy w Willoughby Bay, z dala od „ekskluzywnej cywilizacji”. Wnet po dotarciu na miejsce wybraliśmy się na pobliską rafę. W stosunku do wcześniej odwiedzonych przez nas wysp, Antigua zachwyca większą różnorodnością gatunków korali i ryb. Niezliczona ilość labiryntów i jamek powstała w wapiennych osadach stanowi schronienie dla bogatej fauny. Rafa jest przepiękna, różnokolorowa o finezyjnych kształtach, pełna życia i chętnie odwiedzana przez rekiny – Caribbean Reef Shark. Z jednym, około 2 metrowym, mieliśmy okazje stanąć oko w oko. Podpłynął do nas, rozejrzał się i ufff…odpłynął. Napotkany przez nas rekin był pokojowo nastawiony, ale słyszeliśmy o przypadkach, kiedy to już nawet metrowe osobniki potrafiły walczyć o upolowane przez nurka ryby, zagrażając jego życiu.

Po kilkudniowym wypoczynku w Willoughby Bay ruszyliśmy w kierunku Green Island. Zatrzymaliśmy się w zatoce Rickett Port. Widok „z okna” zapierał dech w piersiach – dzika plaża z białym piaskiem, mieniące się błękitem i turkusem morze i mangrowce. Mimo tego, że takie widoki nie są nam już obce, za każdym razem zachwycają na nowo i coraz intensywniej! Rafa jest mała, więc opłynęliśmy ją całą w przeciągu paru godzin. W zamian rozrywaliśmy się na brzegu i kulinarnie przygotowując uczty dla podniebienia.

Green Island 2

Green Island 1

Ognisko na plazy - Green Island, AntigaLangusta v1Langusty stały się naszym największym przysmakiem. Jadalne mięso znajduje się w odwłoku i czułkach, jest bardzo delikatne, białe i niezwykle smaczne. Żywą langustę wkładamy do wrzątku i gotujemy przez 10-15 minut. Po obraniu z pancerza nadaje się od razu do spożycia. Mięso jest bogate w naturalne smaki, ma w sobie dużo słodyczy, tak więc nie potrzebuje w ogóle przypraw. My lubimy eksperymentować w kuchni, tak więc nasze zdobycze podajemy wzbogacone o „szczyptę serca”. Alternatywą do gotowania jest przekrojenie surowego odwłoka wwzdłuż, od płetwy do tułowia, rozłożenie go na kształt motyla i smażenie na masełku z czosnkiem. Moglibyśmy je jeść każdego dnia. Poza posiadanymi walorami smakowymi, langusty są również naturalnym wskaźnikiem czystości wód.

Kolejny postój – Long Island. Cała wyspa o powierzchni około 1 km kwadratowego jest prywatna. Znajdują się na niej luksusowe wille do wynajęcia i restauracje. Mimo, że wyspa jest prywatna, każdy może postawić na niej swoją stopę, jeśli jest choć klientem jednej z restauracji. Cena posiłku dla jednej osoby nie schodzi poniżej 100 USD. Nas przyciągnęła do Jumby Bay otwarta sieć wifi, z której spokojnie korzystaliśmy stojąc na kotwicy 400 metrów od plaży.

Long Isnald 2 panorama 2

eagleray7rNajwiększą atrakcją wód Long Island była piękna Spotted Eagle Ray. Półtora metrowej szerokości „orzeł przefrunął” majestatycznie przed naszymi maskami ciągnąc za sobą niebywale pokaźny ogon, stanowiący przynajmniej 2/3 długości całej płaszczki. Jej głowa przypomina z profilu głowę delfina a ubarwienie czarująco kontrastuje z piaszczystym dnem.

Nie tylko drogie kurorty znajdują się na nawietrznej stronie Antigui. Hell’s Gate to cudowne, dzikie miejsce i zniewalające skały. Nigdy nie przypuszczałam, że z taką radością będę leżała tuż u piekła bram.

U piekla bram - Hells Gate, AntigaKończące się zapasy warzyw, owoców i wody zmusiły nas do opuszczenia dziewiczych miejsc i kontaktu z cywilizacją. Ponadto chcemy już niebawem ruszać na Barbudę, a tam z uzupełnianiem zapasów może być krucho.

St Johns Antiga

IMG_1437 c 150Zapłynęliśmy do St. John’s, stolicy Antigui i Barbudy, które jest największym portem na wyspach jak i skupiskiem prawie 65% ludności zamieszkującej wszystkie trzy wyspy. Port jest śliczny, kolorowy i bardzo zadbany. Wiele zabytkowych budynków z cegły jak i drewnianych z kamienną podmurówką odrestaurowano i zaadoptowano. Oryginalności dodają pozostawione kadzie, zbiorniki i części silników parowych pamiętające czasy świetności portu.

Informacje w naszej locji były przedawnione i wody w tym miejscu nie udało nam się dostać, ale uzupełniliśmy za to stan owoców i warzyw. W planie mieliśmy również posmakowanie lokalnej kuchni. Nasze długie poszukiwania tradycyjnej potrawy Antigui – Fungi and Pepperpot – gęstej potrawy z duszonych, pikantnie przyprawionych warzyw podawanej z solonym mięsem i pierożkami, zakończyły się fiaskiem. Wszystko wskazuje na to, że w dzisiejszych czasach kontynentalne potrawy wypierają tradycyjną kuchnię…

IMG_1412W zamian trafiliśmy do Roti King, by skosztować popularny w tych okolicach roti. My skusiliśmy się na beef roti, czyli naleśnik z duszoną wołowiną, zielonym groszkiem, ziemniakami i przyprawami. Inne wariacje roti to chicken roti, conch roti i wersja wegetariańska. Potrawa ta przybyła na Karaiby wraz z mieszkańcami Indii, którzy zasiedlili miedzy innymi St. John’s. Król Roti, taki przydomek nosi właściciel restauracji, jest synem jednego z zasiedleńców. Wspominał, że potrawa została lekko zmodyfikowana przez lata i dziś można by śmiało powiedzieć, że jest lokalnym daniem. Była bardzo smaczna, ale mimo wszystko przypominała nam silnie hinduską kuchnię.

Dowiedzieliśmy się, że najbliższe miejsce, gdzie dostaniemy wodę to Jolly Harbour, oddalone 10 mil morskich od stolicy. Antigua cierpi na małą ilość opadów, stąd częste susze, brak lasów, rzek, źródeł oraz problemy z pitną wodą. Na wyspie słodką wodę uzyskuje się miedzy innymi odsalając wodę morską, dlatego też nie każde komercyjne miejsce oferuje sprzedaż wody prywatnym jachtom.

Jeden z trzech masztów po lewej

Jeden z masztów po lewej

W drodze z St John’s do Jolly Harbour mijaliśmy Deep Bay, gdzie zatopiony jest wrak. Postanowiliśmy więc zrobić postój i spędzić w tej okolicy dodatkowy dzień. Trzymasztowiec Andes, który zatonął w 1905 roku,  transportował smołę z Trynidadu na Antiguę. Dotarł do St. John’s, ale nie dostał pozwolenia na wpłynięcie do portu, ponieważ zauważono na pokładzie pożar. Zakotwiczył tuż obok, w Deep Bay. Załoga próbowała ugasić pożar, ale po otwarciu włazów i wpuszczeniu powietrza do ładowni, pożar szybko się rozprzestrzenił. Statek zatonął osiadając na 5 metrach głębokości i jest dziś atrakcją turystyczną. Ponoć sporo pięknych ryb znalazło sobie tam schronienie. Nie mieliśmy jednak szczęścia zobaczyć go z bliska, bo przejrzystość wody tego dnia nie przekraczała pół metra. Prognoza pogody zapowiadała równie silne wiatry na najbliższe dni, więc szanse na zmniejszenie fali przybojowej i zwiększenie widoczności były nikłe. Postanowiliśmy nie przedłużać naszego pobytu w Deep Bay, uzupełnić wodę w Jolly Harbour i o świcie ruszyć na Barbudę.