Do Nowego Świata

Po załatwieniu wszystkich spraw – ostatnie zakupy żywieniowe, diesel, tankowanie wody do zbiorników oraz baniaków 5 i 8 litrowych, o świcie opuściliśmy San Sebastian.

IMG_7727n

Poranek był piękny. Wachty rozpoczyna Łukasz, później Piotr i dopiero ja. Cieszy mnie to ogromnie, bo po całonocnej pracy nad naszym blogiem, czuję się dość wycieńczona. Z wielką ochotą położę się choć na chwilkę.

30 listopada

Dziś, chwilę po północy, przekroczyliśmy zwrotnik raka.IMG_7885n Ocean od 3 dni jest bardzo spokojny, nie ma nawet jednej fali. Wiatry wieją w porywach do 17kn. Z zachodem słońca potrafią spadać nawet do 4-5kn co oznacza… o zgrozo, nielubiany warkot silnika. Gdyby nie goniące nas terminy, to pewnie dryfowalibyśmy na fali, czekając na silniejszy wiatr. Poza tym wizja świąt pod palmą bardziej nam się podoba niż na oceanie.

 

Nasza inwestycja w profesjonalny sprzęt wędkarski zaczyna przynosić korzyści. Wczoraj, pod osłoną zachodzącego słońca, udało nam się złowić niezłą rybkę – 40cm Bluenose Warehou. Zjedliśmy ją smażoną na oliwie z oliwek, z ryżem i pyszną surówką z kiełków pszenicy, cebuli, konserwowego ogórka i kukurydzy.

1 grudnia

Po ostatnich udanych łowach, dziś niestety cisza. Szkoda! Zaczynaliśmy się już przyzwyczajać do smaku świeżutkiej ryby na obiad. Wędki wciąż zarzucone, może jutro jakaś da się nabrać na nasze kolorowe przynęty. Ocean wciąż łagodny. Wiatry słabe, oby tylko obeszło się bez silnika.

4 grudnia

Dziś już 9-ty dzień rejsu. Ocean wciąż płaski jak jezioro, wiatry 5-10kn. Coraz częściej płyniemy na silniku. Jak dobrze pójdzie, pojutrze dopłyniemy do Cape Verde. Planujemy tylko kilkugodzinny postój na zatankowanie wody, diesla, zakupienie świeżych owoców i warzyw, spróbowanie lokalnej kuchni i ruszymy dalej.

6 grudnia

Poranek przywitał nas ciepłym słońcem i pięknymi widokami wybrzeża Cape Verde.

IMG_8067nDopływamy! Widok lądu, po tylu dniach na wodzie, zawsze wywołuje ogromną radość.

IMG_8057n Zapłynęliśmy na Sao Vincente, do miasteczka Mindelo. Przybicie do kei okazało się nie być łatwe, ponieważ trafiliśmy na ten typ obsługi mariny, który bardziej przeszkadza niż pomaga. Po dłuższej chwili, bez obrażeń naszych i Indry, cumujemy.

IMG_8085n

IMG_8111nPo opłaceniu postoju w marinie, udaliśmy się na zasłużone śniadanie. Marzyła nam się pyszna latte ze świeżutkim croissant. Po krótkim spacerze po miasteczku zrozumieliśmy, że czas już przełączyć myślenie. Nie wymagaj i oczekuj standardów europejskich, delektuj się urokami i tradycjami miejsc, które odwiedzasz! Nie udało nam się znaleźć świeżego croissant, tak naprawdę to strach było cokolwiek, gdziekolwiek jeść. Po przejściu kilku uliczek, dotarliśmy do centrum. Poczuliśmy ulgę, bo narodziła się nadzieja na śniadanie. Tu wszystko wyglądało inaczej. Udało nam się znaleźć klimatyczną knajpkę, gdzie serwowali pyszną kawę i drożdżówki. Po śniadaniu, nie mogliśmy oprzeć się pokusie spróbowania lokalnych trunków. Przemiły właściciel knajpki, zaproponował nam 3 najciekawsze specyfiki. Wszystkie bimbrowate w smaku i MOCNE! Po 3 łykach czułam, że mam luźne nogi :)

W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy na dalszą cześć podróży i wróciliśmy do mariny na wymarzony prysznic. Pachnący, w pełni szczęścia, przysiedliśmy sobie w kokpicie z piwkiem w ręku i zauważyliśmy przy naszej kei, parę jachtów dalej, sloop z polską banderą. Ucieszył nas ten widok niesamowicie. W takim miejscu, tak daleko od domu, do tego pierwszy polski jacht na naszej drodze. Od razu udaliśmy się przywitać. Okazało się, że właścicielami Perły była bardzo miła para, Polak i Rosjanka, również płynący na Karaiby.

Przed umówioną, wieczorną wizytą u naszych nowych znajomych żeglarzy, wybraliśmy się do miasta coś przekąsić. Mieliśmy okazję skosztować Cachupę. Prosta, tania i bardzo smaczna lokalna potrawa. Jest to smażona cała ryba, mieszanka ryżu, kukurydzy i fasoli wymieszanej ze skwarkami, do tego sadzone jajko i plasterek pysznej, lokalnej kiełbaski.

Najedzeni, umyci, zaopatrzeni i szczęśliwi, ruszyliśmy w dalszą drogę.

7 grudnia

Druga część rejsu zaczęła się od usterki samosteru. Dysza jaką tworzą Sao Vicente i Santo Antao nasilają wiatr oraz spiętrzają i wzburzają fale. Gwałtowne szarpnięcia serwa pokruszyły plastikową końcówkę cięgła samosteru. Trzecia wersja cięgła ‚zrób to sam’ wytrzymała próbę oceanu lecz i tak bezzwłocznie zamówiliśmy z pomocą Pawła nowe licząc, że dotrze do Kasi i Leszka przed ich odlotem na Karaiby. Zamierzamy spotkać się z nimi na Martynice. Pękło nam również aluminiowe ucho na szotowym krańcu bomu, do którego zamocowana była talia. Nic poważnego, szybko sobie z tym poradziliśmy. Po kilku godzinach nastała znów pogoda plażowa. Wiatr słaby, ocean płaski, cruising na całego. Wędki zarzucone, ale ryby coś nie chcą brać.

8 grudnia

Mamy kolejny, spokojny dzień żeglugi. Pogoda bez zmian, ale za to ryby biorą. Prawdopodobnie był to tuńczyk. Rzucał się nad wodą, walczył, aż w końcu się zerwał. Nie było nam za wesoło, już planowaliśmy jak go przyrządzimy.

9 grudnia

Dziś ocean się troszkę pobudził, pojawiły się fale. Upał na całego, aż ciężko uwierzyć, że mamy grudzień. Powierzchnia fal srebrzy się w słońcu, woda ma piękny, głęboko-niebieski kolor. Widoki hipnotyzują. Dziś pojawiła się znów szansa na świeżą rybkę na obiad. Tym razem mieliśmy dwa brania. Dwie dorady, w tym samym czasie, połknęły przynęty. Niestety obie się zerwały.

10 grudnia

IMG_8171nPo kilku straconych braniach, dziś nasz szczęśliwy dzień. Złowiliśmy potężnego, 20kg Wahoo. Nie obyło się bez walki, ale tym razem wygraliśmy my. Ryba ma piękny chabrowy kolor. Niestety traci ubarwienie zaraz po zabiciu. IMG_8183nMięsa mamy ogrom.Część jemy na surowo, część zamrażamy a cześć ląduje w lodówce, na kilka najbliższych obiadów.

Zgodnie z prognozą pogody, przyszły silniejsze wiatry. Wieje 20-25 kn w podstawie, czasem spod ciemnej chmury dmuchnie do 38 kn. Ocean zaczyna rosnąć w wielką falę. Niektóre mają do 4 metrów wysokości. Budują się wielkie ściany wody i głębokie doliny. Muszę przyznać, że robi to wrażenie, a nocą szczególnie pobudza wyobraźnię.

13 grudnia

Wczorajsza noc nie była lekka. Najpierw nie mogliśmy spać przez hałasy pod pokładem. Wszystkie drewniane elementy trzeszczą i pracują, rzeczy przewalają się z miejsca na miejsce. Wiatr mamy centralnie w rufę, tak wiec łajbą rzuca na boki. Raz mocniej, raz słabiej, w zależności od siły i wielkości fali. Przez fale przelewające się przez pokład, wszystkie włazy mamy pozamykane. Gorączka pod pokładem też nie ułatwia spania. O 3:00 UTC nad ranem rozpoczęła się moja wachta. Byłam bardzo czujna tej nocy, ponieważ szalejące fale i 30kn wiatru czasami wybijały samoster z rytmu. Leżałam na koi, wpatrzona w ekran laptopa, obserwując każdy ruch Indry. O 8:45 UTC wzeszło słońce. Widoki były prześliczne. Błękit nieba, pomarańczowe odcienie wschodzącego słońca przebijające się przez chmury, ciemnoniebieska woda i potężne fale.

Dziś na obiad Wahoo i mi przypadło gotowanie. Obiad musi być wykwintny. Mięsko Wahoo jest takie delikatne i nie ma prawie ości. Usmażyłam filety Wahoo na masełku z czosnkiem i zrobiłam do tego sos różano – gruszkowy. Wyszło pycha! Po obiedzie zabraliśmy się za obrabianie pozostałej części ryby. Baliśmy się, że nie damy rady zjeść całej zanim się nie popsuje. W sumie zrobiliśmy 4 duże słoje. Zamarynowaliśmy rybę na 4 różne sposoby i zagotowaliśmy słoiki. Teraz stoi sobie w jaskółce i czeka na szczególną okazję.

15 grudnia

IMG_8283nPogoda się utrzymuje. Wiatry wieją do 35kn, wciąż z tego samego kierunku, tak więc warunki do życia bez zmian. Nie łatwo jest funkcjonować pod pokładem. Ciężko jest gotować, bo wszystko w sekundzie znika z blatu kuchennego, jedzenie ucieka z talerza, poruszanie się z miejsca na miejsce bez urazu ciała i spanie też różnie wychodzi. Na początku rejsu często pojawiały się delfiny. Od dnia, kiedy woda bardzo się wzburzyła, delfiny już nas nie odwiedzają. Pojawiły się natomiast latające ryby. Są śliczne, srebrne z niebieskimi grzbietami. Wyskakują z wody, lecą i lecą. Potrafią dość długo utrzymywać się nad wodą. Szaleją w powietrzu, zmieniają kierunek lotu odbijając się od fali. Widać, ze maja nie lada frajdę. Kilka wpadło nam na pokład. Były niestety za małe, żeby je zjeść. A szkoda, bo są ponoć             smaczne. Nadały się za to rewelacyjnie na przynętę.

 

17 grudnia

Kolejny dzień przygód. O 7:00 UTC nad ranem, podczas mojej wachty,  Łukasz nie mógł już znaleźć sobie miejsca na koi, wyszedł do kokpitu i zasiadł za sterem… 10 minut później mieliśmy okazję stanąć oko w oko z niezwykłej wysokości falą (freak wave). Nadeszła z nieco innego kąta niż pozostałe fale i załamując nam się na rufę, zmieniła natychmiast nasz kurs o 90 stopni na sterburtę, by potem równie szybko, obrócić nas o 180 stopni na port. Przechyliło nas na portową burtę na tyle mocno, że spinaker bom, który służył nam jako wytyk genuy, zanurzył się w wodzie i wygiął pod wpływem prędkości jachtu. Nic poważnego się nie stało. Jednak z pozycji obserwatora, wyglądało to przerażająco. Stałam wtedy w zejściówce i widząc ścianę wody za rufą, czując rozbryzgującą się wodę na twarzy i przechyły, zamarłam na chwilę z przejęcia. Łukasz przeżywał całą akcje siedząc za sterem i twierdzi, że nie było to aż tak poważne, jak mi się wydawało. Czuł, że Indrę ma pod kontrolą.

19 grudnia

Dziś już 24-ty dzień rejsu. Do celu pozostało 470Nm. Siła wiatru bez zmian, wieje do 35kn. Jeśli pogoda się utrzyma, na Martynice powinniśmy być za 3 dni.

Dziś dopiero zakończyliśmy nasze wielkie zapasy Wahoo. Łukasz ugotował pyszny obiad. Ryż z Wahoo w sosie słodko-kwaśnym z kawałkami ananasa. Jutro odpoczywamy od ryby, ale pojutrze zarzucamy ponownie wędki. Chcielibyśmy złapać jakąś pyszną rybę na święta.

20 grudnia

IMG_8257nCoraz bliżej celu, zaledwie 300Nm. Od kiedy wiatry zaczęły wiać do 30kn, dziennie jesteśmy w stanie zrobić ok 150Nm. Płyniemy dziś na żaglach ustawionych na motyla. Indra wyciąga  6-7kn.

Pogodę mamy cudowną. Słońce pięknie oplata srebrem oceaniczne fale. Już coraz mocniej czuć ląd. Dziś nad nami pojawiła się rybitwa

 

 

21 grudnia

IMG_8483nDziś pokonaliśmy rekord, zrobiliśmy 160Nm.  Mile kurczą się w oczach. Pogoda wciąż tropikalna. Zima dopisuje w tym roku! Od czasu do czasu pojawi się jakaś ciężka chmura nad nami i popada chwilkę deszcz, ale w tych warunkach klimatycznych to zupełnie nie przeszkadza. Już jakiś czas temu zauważyliśmy, że ryby najlepiej biorą przed zachodem słońca. I dziś znów nasza teoria się potwierdziła. Złapaliśmy metrową Doradę. Wygląda na to, że jesteśmy ustawieni na święta.

22 grudnia

Dziś 27-my dzień rejsu. Dopływamy! Lądu jeszcze nie widać bo przejrzystość powietrza jest słaba, ale do Martyniki, do samej mariny mamy zaledwie 30Nm. Wczoraj w nocy ocieraliśmy się o Barbados, w oddali widać było łunę światła nad lądem. Niesamowite uczucie po tak długim czasie obcowania tylko z wodą. Staliśmy wszyscy w kokpicie podekscytowani i radośni. Do tego nad głowami mienił się urokliwie cały gwiazdozbiór. Niebo tej nocy było zniewalające. Na pewno dopadnie nas choroba lądowa. Cała ziemia będzie wirować, zanim umysł znów nie przywyknie do stałego podłoża. Na Martynice zegarki cofamy o 5 godzin. Milo jest wygrywać z czasem.

IMG_8494n

Ok 2:00 UTC Martynika zaczęła rysować się w oddali. Widok niebieskiego oceanu z białymi grzywami i szczyty Martyniki w tle wyglądają intrygująco. Całe zmęczenie, z pierwszymi oznakami ekscytacji przed nowym, rozeszło się po kościach. Wysokie palmy, biały piasek, lazur wody, gorące słońce, leżaczki z parasolami z liści palmy… tak właśnie wyobrażaliśmy sobie karaibski raj.

Wszystko wskazuje na to, że nasz rejs przez Atlantyk i kolejny etap podróży, chyli się ku końcowi. Pierwsze widoki zapierają dech w piersiach. To był nasz pierwszy, tak długi rejs. Świetnie się do niego przygotowaliśmy. Jedzenia i wody jeszcze zostało. Dzięki częstej, świeżej rybie na obiad, rzadko musieliśmy posiłkować się jedzeniem z puszki.

23 grudnia

Dzisiejszy dzień zaczęliśmy od zwiedzania Le Marin, w którym się zatrzymaliśmy.

IMG_8566n

IMG_8562n

IMG_8568

IMG_8507nZjedliśmy lunch w klimatycznym miejscu z “lazurowa podłogą”. Restauracja zbudowana jest na wodzie. Deski podłogowe nie przylegają do siebie, dzięki czemu widać piękny kolor wody pod stopami. Czasami miejsce odwiedzają ptaki i ze śpiewem przysiadają na drewnianych stropach nad stołami.

Po lunchu udaliśmy się dalej w poszukiwaniu internetu. Dotarliśmy do miejsca, które oprócz słodkości, oferowało też darmowy wi-fi. W tym też miejscu poznaliśmy Karola, Polaka, który okazał się być również członkiem Yacht Klubu Polski Londyn. Mamy sporo wspólnych znajomych – jaki świat jest mały!

Zaplanowaliśmy wspólną wigilię :)

 

24 grudnia

IMG_8525nOd rana biegamy po Le Marin i załatwiamy sprawy związane z Indrą, przygotowujemy się również do wieczornej kolacji wigilijnej. To nasza pierwsza wigilia poza domem, do tego w temperaturze 30 stopni. Bardzo jesteśmy przejęci rolą, żeby wszystko wyszło tak pysznie jak w domu. Robimy wszystko co w naszej mocy, aby utrzymać klimat i tradycje polskich świąt.

Zrobiliśmy ozdóbki z papieru do owijania prezentów, które zawisły nad stołem. Przygotowaliśmy barszczyk z uszkami, sałatkę warzywną, doradę w sosie pomarańczowo – kokosowym. IMG_8536nKarol ze swoją partnerką, francuską Lison i kolegą, również francuzem przynieśli pierogi z grzybami i kapustą, pastę rybną, szprotki w oleju, pasztet z kaczki i pyszny napój z kwiatów sorrel (tradycyjny martynikowski napój wigilijny). Był również opłatek, o który zatroszczyła się Ula. Choinki nie mieliśmy, ale zakupiliśmy za to czekoladowego mikołaja. Całe święta musiał jednak przesiedzieć w lodówce, bo mógłby nie przeżyć temperatury pokojowej. To był niesamowity wieczór. Na zawsze zapadnie w naszej pamięci.

IMG_8599nOkres świąt był bardzo przyjemny i relaksacyjny. Teraz czas zabrać się za szukanie pontonu. Przeszliśmy sporą cześć Le Marin w poszukiwaniach używanego i nic. Już prawie byliśmy skłonni kupić nowy, gdy w końcu, już na ostatniej prostej, na terenie starej części mariny, wpadł nam w oko używany ponton, należący do firmy turystycznej. Zaszliśmy do biura i okazało się, że jeśli chcemy, możemy go kupić. Trzeba tylko skleić jeden szew.
Ponton z dwoma wiosłami i sztywnym dnem zakupiliśmy za jedyne 120 euro, zaoszczędzając jakieś 600 euro. Nowy pewnie dłużej by pożył, ale nauczeni ostatnim doświadczeniem – lepiej jest zainwestować w stary, mniejszy ból jeśli coś się przydarzy.

9 stycznia

Przez ostatnie dwa tygodnie byliśmy poza Martyniką.

Zwiedziliśmy wyspę St. Lucia. Załapaliśmy się na organizowaną przez tubylców wielką imprezę w centrum Gross Ilet. Impreza organizowana jest w każdy piątek i sobotę. Masa głośników i Dj, straganiki z pamiątkami, jedzeniem i lokalnymi trunkami, głównie z rumu z trzciny cukrowej.
Wyspa słynie z dwóch pięknych i wciąż czynnych wulkanów, Piton mały 743m n.p.m. i Piton duży 771m n.p.m. Na duży można się wspinać, ale potrzebne jest zezwolenie i pewnie przewodnik, bo wulkany porośnięte są bujną roślinnością. My nie porwaliśmy się na wspinaczkę.

IMG_8749n

IMG_8920n

Po St. Lucii zapłynęliśmy na St. Vincent. Odwiedziliśmy zatokę Wallilabou, gdzie kręcone były sceny do Piratów z Karaibów. W zatoczce lokalni kupcy podpływają do jachtów, by sprzedać owoce. Zakupiliśmy mango, papaję, kokosy, banany i awokado.


IMG_8907nIMG_8914n

IMG_8934n

Na St. Vincent zdobyliśmy szczyt wulkanu Soufriere 1220m. n.p.m. Gwałtowne wybuchy wulkanu miały miejsce w 1718, 1812, 1902, 1971 i 1979 roku. Erupcja z 1902 roku spowodowała śmierć 1680 osób. W 1971 roku trwała 10 miesięcy. Podczas ostatniego wybuchu nie było ofiar, głównie dzięki nadanym wcześniej ostrzeżeniom. Na szczycie przywitały nas gęste chmury i obfity deszcz. Nie mieliśmy szansy zobaczyć krateru, ale satysfakcja była mimo wszystko.

IMG_9236

Karaibskie miasteczka i wioski pełne są biednych ludzi i wyjście turysty na miasto potrafi być nieprzyjemne. Czasami czujemy się jak chodzące portfele. Wszyscy atakują, próbując sprzedać koszyczki i kapelusze z liści palmy, czasami oferując zatroszczenie się o nasze śmieci za drobne pieniądze. Spotkaliśmy raz jednego murzyna, który szukał różnych rzeczy na swoją łódź. Za wszystko chciał płacić bananami.

Zapłynęliśmy również na Bequia, gdzie spędziliśmy cudowne popołudnie na dzikiej plaży.

IMG_9088

Po dwóch tygodniach zwiedzania sąsiednich wysp, wróciliśmy na Martynikę. Odwiedziliśmy miasto Saint-Pierre, w którym w 1902 roku (parę godzin po erupcji wulkanu Soufrier) miała miejsce erupcja wulkanu Montagne Pelee. Powstała wówczas lawa piroklasyczna, która w przeciągu kilku minut, zniszczyła całe miasto, powodując śmierć około 30 tyś. osób. Tylko dwie osoby się uratowały. Był to więzień skazany na powieszenie i mężczyzna mieszkający na obrzeżach miasteczka. Egzekucja miała się odbyć dzień po wybuchu wulkanu. Legenda głosi, że więzień został wypuszczony na wolność, ponieważ jego przeżycie miało być znakiem jego niewinności. IMG_9296n

Zwiedziliśmy gorzelnię Clement w Le Francois,  w której produkowany jest rum z trzciny cukrowej. Budynki gorzelni otoczone są parkiem botanicznym i polami trzciny cukrowej. Zapach dębowych beczek i rumu jest niesamowity. Pomiędzy trzciną cukrową rosną woskowe róże – cudo natury!!

Zapłynęliśmy również do zatoczki w St. Anne. Zakotwiczyliśmy przed śliczna plażą z białym piaskiem i wysokimi palmami. Planujemy tu zostać parę dni.

IMG_9419n

Nasz pierwszy chleb pieczony w szybkowarze.

IMG_9436n

18 stycznia

Dziś jest drugi weekend festynu w Le Marin. Mieliśmy szansę obejrzeć regaty lokalnych łodzi – Yole.

IMG_9557nyola ver 1

IMG_9595nPoza regatami, można było zawiesić się na piwku w rytmie żywych bębnów i skosztować lokalnej kuchni. Przysmakiem był grillowany, na trzcinie cukrowej, kurczak.

22 stycznia

IMG_9639nDziś Piotr, nasz załogant, który żeglował z nami od listopada, opuszcza pokład Indry i przechodzi na 55 metrowego Chopina, który aktualnie stoi w Fort de France. Mieliśmy okazje wejść na pokład. Ogromne maszty z pięknymi żaglami, bocianie gniazda, masa grubych lin, robią wrażenie. Pokład jest naprawdę śliczny. Szkoda tylko, że pod pokładem czuć silnie minioną epokę.

24 stycznia

IMG_9778

O wczesnym poranku opuściliśmy Fort de France i zapłynęliśmy do zatoczki Anse Noire – Czarna Zatoka. Nazwa pochodzi od plaży z czarnym piaskiem, jedyna taka plaża na południowym wybrzeżu Martyniki. Po zrzuceniu kotwicy, od razu złapaliśmy za maski i płetwy, wskoczyliśmy do pontonu i ruszyliśmy eksplorować pobliską jaskinię. Życia pod wodą tutaj jest ogrom i to zaledwie na dwóch metrach głębokości. Mieliśmy okazję zobaczyć skrzydlice ognistą. Skrzydlica zajmuje drugie miejsce na liście najbardziej toksycznych ryb świata. Atakuje jedynie, kiedy poczuje zagrożenie. Jest śliczna, ale jest w niej również coś co skłania do trzymania dystansu. Widzieliśmy konika morskiego, meduzy, żółwia, rozgwiazdy, jeżowce i sporo różnokolorowych ryb – karmazynowe, czarne z żółtymi paskami, czarne z chabrowymi kropkami na czole, w kolorach tęczy. Niektóre z gęstymi, długimi rzęsami i łuskami jakby były ręcznie malowane. Czasami mamy wrażenie jakbyśmy pływali w akwarium, otoczeni ławicą kolorowych, lubiących towarzystwo, ryb. Konik morski zrobił na nas największe wrażenie. Jest piękny, delikatny i sympatyczny. Meduzy natomiast były mało przyjazne. Sparzyliśmy się kilka razy na bliskim kontakcie z nimi. Zaliczyliśmy również nocne nurkowanie. W nocy mało jest kolorowego życia, ale widzieliśmy za to langusty i kalmary. Najpiękniejszy był świecący plankton pod wodą.

IMG_9687n

IMG_9703nRyby w tej zatoczce nie chcą brać, ale udało nam się wynurkować lambi zwane również conch – karaibskiego ślimaka. IMG_9692nNajpierw testowaliśmy zalanie muszli 50% rumem, ale na ślimaku nie zrobiło to dużego wrażenia. Musieliśmy zatem przejść do bardziej radykalnych sposobów, za pomocą młotka i ostrego noża i zadziałało.

Usmażyliśmy go na oliwie z oliwek, z dodatkiem soku z limonki, chilli i czosnku. 

IMG_9711n

IMG_9725nCzasami zatokę odwiedzają rybacy. Za jedyne 3 piwa, zakupiliśmy pół siatki pysznych ryb, Ballyhoo. IMG_9728nUrządziliśmy sobie nie lada ucztę na plaży.

IMG_9742n

IMG_9758nŁukasza drugie podejście do polowania z kuszą. Piękne i smaczne Sweetlips wylądowało na naszym talerzu.

 

 

Lazurowy zawrót głowy – Barbuda

7 kwietnia 2014 Spanish Point - Barbuda Barbuda to istny raj na ziemi! Prawie cała wyspa o powierzchni 161 km kwadratowych jest dziewicza, w nikłym stopniu dotknięta cywilizacją i turystyką. Znajdują się tu zaledwie dwa luksusowe kurorty i jedno jedyne miasto Codrington skupiające blisko całą ludność wyspy, około 1.600 osób. Połowa pracuje na stanowiskach budżetowych, cała reszta mieszkańców natomiast jakoś sobie radzi, aby przeżyć. Prowadzi mały sklepik z artykułami spożywczymi i AGD, restaurację, salon fryzjerski, poluje na dziką zwierzynę i poławia ryby. Na Barbudzie obowiązuje zakaz sprzedaży ziem obcokrajowcom, dzięki czemu wyspa wciąż zachowuje swój naturalny stan i malowniczy obraz.

Spanish Point Barbuda 9

Niemal w całości otoczona jest rafami koralowymi, krystaliczną wodą i uroczymi plażami z biało-różowym piaskiem, które ciągną się wzdłuż całej linii brzegowej a dziewiczy krajobraz dopełniają palmy, mangrowce i dzikie konie. Wyspa stanowi niemal jeden wielki rezerwat przyrody. Każdego roku przylatuje tu około 5000 fregat, by składać jaja.

IMG_2064

Duża ilość raf i płycizn Barbudy potrafi być zdradliwa przez co wiele statków zakończyło tam swój rejs. Na dnie spoczywa około 120 wraków. Byliśmy bardzo ostrożni planując nasze przybycie na Barbudę. Start z Antigui wyliczyliśmy tak, aby dotrzeć na miejsce kilka godzin przed południem. Skrupulatnie przestudiowaliśmy mapę planując bezpieczny kurs, a będąc już kilkaset metrów od obszarów oznaczonych na mapie jako niebezpieczne, z dziobu obserwowaliśmy wodę szukając turkusowej, piaszczystej drogi pomiędzy ciemno-spanish point kanal rafyniebieskimi wypłyceniami. Kiedy dotarliśmy do kanału rozciągającego się pomiędzy rafami ze wschodu na zachód, nadciągnęła ciężka chmura i sprawiła, że wszędzie wokół widzieliśmy tylko ciemno-niebieską wodę. Ucieszyliśmy się bardzo z uwzględnionego na nieprzewidziane zdarzenia czasu, wykonaliśmy szybki zwrot na wschód, aby odpłynąć od niebezpieczeństw i przeczekać ograniczoną widoczność. Słońce wyszło zza chmur po kwadransie, a że było dwie godziny przed zenitem, idealnie podświetlało wodę przed dziobem skierowanym ponownie na zachód i spokojnie dotarliśmy do celu. Po zrzuceniu kotwicy wody pod kilem mieliśmy zaledwie pół metra – cała zatoka jest płytka, w porywach do trzech metrów i bardzo spokojna. Woda stanowi ponad połowę widnokręgu, co daje wspaniałe uczucie przestrzeni i bliskości oceanu. Otaczająca zatokę od południa i południowego zachodu gęsta rafa, zapobiega wdzieraniu się martwej fali, która potrafi mocno rozbujać zakotwiczony jacht.

Bezludne, urocze, zniewalające Spanish Point – nasze pierwsze zetknięcie z nieokiełznaną Barbudą. Barbuda - Spanish PointSpanish Point Barbuda 5Spanish Point Barbuda 1Spanish Point Barbuda 6

W takich miejscach naszą główną atrakcją jest obserwacja życia podwodnego. Spanish Point to raj dla nurków. Rafa roztacza się z każdej strony i ciągnie przez parę mil. Kontakt ze światem podwodnym jest jak balsam dla naszych dusz. Otaczająca nas fauna i flora, bogactwo kolorów i kształtów rafy, które momentami przypominają rzeźby, różnorodność ryb i białe, piaszczyste dno hipnotyzują i przenoszą w baśniowy wymiar. Sprawiają, że umysł nie błądzi po tematach, które zostawiliśmy nad wodą. Już przy pierwszym zanurzeniu jesteśmy tu i teraz i każdym zmysłem chłoniemy piękno chwili.

Spanish Point - tak wygladalo nasze kotwicowisko

caribbeanwhiptailstingray8Największe wrażenie zrobiły na nas płaszczki – Caribbean Whiptail Stingray (po lewej) i Southern Stingray (po prawej). Są raczej nieśmiałe, przyjaźnie nastawione do nurków i niesamowite, kiedy próbują zakopać się w piasku. Leżąc na dnie wachlują płetwami robiąc przy tym sporo zamieszania i burzę piaskową. Piach unosi southernray7 150x112się z dna i osiada na nich tworząc bezpieczną osłonę typu „mnie tu nie ma!”. Jeśli są jednak w ruchu to wyglądają jak ptaki szybujące po niebie, z gracją poruszając płetwami suną przed siebie.

Po kilku godzinach przebywania w wodzie, milo jest ogrzać ciało w promykach upalnego słońca.

Spanish Point Barbuda Indra 2Spanish Point to również cudowne miejsce na piesze wędrówki. Krótka droga przez lasek mangrowy prowadziła nad ocean. Czasami woda była tak wzburzona, że fale rozbijające się o skały rosły spektakularnie na wysokość pięciu metrów.

Spanish Point - Atlantyk Barbuda 3

Po tygodniowej wizycie przy Spanish Point przenieśliśmy się na parę dni do zatoki Cocoa, oddalonej o dwie mile na zachód. Równie piękne miejsce z czarującymi rafami, ciągnącą się w nieskończoność plażą i żółwiami pływającymi po kotwicowisku.

Cocoa Point BarbudaPrzed opuszczeniem Barbudy zmuszeni byliśmy oderwać się od rajskiego, dziewiczego klimatu i zawitać w cywilizacji. Codrington odwiedziliśmy w celu dopełnienia formalności imigracyjno-celnych. Dotarcie do miasta było nie lada wyzwaniem, ponieważ Codrington leży w głębi wyspy po drugiej stronie olbrzymiej, nieżeglownej laguny. Wyprawa do miasta wniosła wiele ekscytacji, momentami z dreszczykiem emocji i odmiany od naszego idyllicznego pobytu na Barbudzie. Aby tam się dostać zapłynęliśmy jachtem w pobliże najwęższego i najbardziej płaskiego odcinka mierzei oddzielającej morze od laguny. Stąd dzieliło nas od celu już tylko, lub aż, przeniesienie naszego ciężkiego pontonu przez piaszczystą barierę i półtora milowe motorowanie przez lagunę.

Barbuda Low Bay Codrington 382x200

Ponton sprytnie udało nam się przeciągnąć po piasku, ale zwodowanie go nie było już takie proste. Po drugiej stronie przywitała nas zadziwiająco duża, jak na lagunę fala, wzbudzona przez wiejący, w porywach do 25 kn wiatr. Po kilku nieudanych próbach abordażu, w końcu udało nam się wystartować. Nasz silnik nie czuł powagi sytuacji i momentami odmawiał współpracy, co groziło powrotem na brzeg. Sam powrót i ponowna walka z falą nie stanowiłyby wielkiego problemu, gdyby nie to, że w wodzie, na trzy metry w głąb laguny, powbijane były stalowe pręty, na które nas znosiło. Cześć prętów miała bezpieczną dla naszego pontonu wysokość i była widoczna z nad wody, część natomiast znajdowała się pod wodą. Obawialiśmy się bardzo, że nasz dmuchany pojazd może nie przeżyć kontaktu z jednym z zanurzonych drutów. Na całe szczęście, zaledwie po piętnastu minutach prób i bez obrażeń byliśmy już w drodze, a po niespełna godzinie zmagania się z falą i wiatrem, dotarliśmy na miejsce. Miasto przywitało nas totalna pustką i ciszą.

IMG_2021

IMG_2029

Pod urząd imigracyjny dotarliśmy o 15:00. Niestety nie udało nam się nic załatwić, ponieważ tego dnia urząd pracował do 14:00, co oznaczało koleją przeprawę przez niespokojne wody laguny następnego dnia. Zrobiliśmy sobie spacer główną ulicą, aż w końcu dotarliśmy do jedynego, otwartego sklepu spożywczego. Przed sklepem grupka młodych chłopaków grała w karty popijając ukradkiem piwo. Był to Wielki Piątek i tego dnia na wyspie obowiązuje zakaz sprzedaży alkoholu. Ucięliśmy sobie pogawędkę z właścicielem sklepiku. Opowiadał nam o tym jak spokojnie i powoli toczy się życie na Barbudzie. O tym, że dziś wielu młodych mieszkańców nie docenia uroków rajskiego klimatu Barbudy i zaraz po ukończeniu szkoły ucieka z wyspy do większych miast w poszukiwaniu „bogatszego” życia. Wspominał również, że Barbuda odwiedzana była przez Księżną Dianę, która zatrzymywała się w okolicach Codrington, w kurorcie K Club. 1-go lipca 2011 roku plaża przy tymże kurorcie została nazwana jej imieniem. Podczas ceremonii w powietrze wypuszczono 50 ekologicznych lampionów, które miały symbolizować jej 50-te urodziny jak również światło nadziei na spokojną przyszłość i harmonię na świecie.

Święta Wielkanocne mieszkańcy wyspy spędzają nad brzegiem morza, przy Spanish Point. Rozbijają namioty, pływają na kite’ach, palą wielkie ognisko, rozstawiają grille i tak biesiadują rodzinami przez całe dwa świąteczne dni. Miła alternatywa do polskiego, statycznego świętowania przy stole.

Nasza wizyta następnego dnia w urzędzie imigracyjnym zakończyła się sukcesem. Przeniesienie pontonu przez mierzeję i wodowanie w rozbujałych wodach laguny było również bardzo udane. Miasteczko tym razem tętniło życiem. Mieliśmy okazję poznać wielu przemiłych mieszkańców Codrington i skosztować lokalnej kuchni – duszony ogon woła podawany z ryżem wzbogaconym o zieloną część selera, smażonymi na głębokim oleju ziemniakami i bukietem pysznych surówek.

IMG_1995

IMG_2090 285x150Nasze pierwsze Święta Wielkanocne w tropikach, w Low Bay. Podtrzymaliśmy tradycję malowania i stukania się jajami oraz świątecznego śniadania. Krótki kontakt telefoniczny z naszymi rodzinami sprawił, że dopiero dziś poczuliśmy jak jesteśmy daleko od wszystkich.

Barbuda to jedna z najpiękniejszych karaibskich wysp jakie do tej pory odwiedziłam. Pobyt tam był wyjątkowy pod każdym względem i magiczny. Wyspa zauroczyła mnie swym dziewiczym stanem, kryształem wody, niebywałym spokojem i bogatym życiem podwodnym. Nie wierzyłam, że takie miejsca jeszcze istnieją i mogą być tak skutecznie chronione przed ludzką destrukcją. Bez chwili zawahania bym tam wróciła.

Doki Nelsona – Antigua

Antigua to jedna z trzech wysp należących do kraju Antigua i Barbuda. Powstała 34 miliony lat temu po podmorskim wybuchu wulkanu. Zaczęły wtedy rosnąć rafy koralowe i tworzyć się wapienne osady poszerzające się w kierunku północno – wschodnim. Dzięki temu powierzchnia wyspy jest dość różnorodna, od piasku powstałego z wapiennych muszli po koralowce, skały wulkaniczne i gliniastą glebę. Antigua to wyspa 365 białych i różowych piaszczystych plaż i niezliczone ilości małych zatoczek. Ze względu na swe położenie, określana bywa sercem Karaibów. Językiem urzędowym jest angielski, w użyciu jest również kreolski.

Żeglowanie z Gwadelupy na Antiguę było bardzo przyjemne. Już dawno nam się tak miło nie płynęło. Wiało do 15 kn a morze było płaskie, tak więc Indra sunęła do celu błyskawicznie i bez większego wysiłku. Do English Harbour, dawnej bazy admirała Lorda Nelsona, dotarliśmy szybciej niż zakładaliśmy, w samym środku nocy. Kotwicowisko było oświetlone dzięki bliskiemu sąsiedztwu mariny i doku, tak więc znalezienie odpowiedniego miejsca na zrzucenie kotwicy nie było trudne. Do tego noc była bardzo spokojna a woda w Ordnance Bay wyglądała jak tafla szkła.

English Harbour Nelson's Dockyard 4

English Harbour 2English Harbour 7 150

O poranku wybraliśmy się do portu zgłosić nasze przybycie na Antiguę w urzędzie celnym i przy okazji wdrapać się na ufortyfikowany cypel, z którego rozpościera się piękna panorama na południowe klify i odrestaurowany dok. Miejsce jest śliczne, dopieszczone w najdrobniejszym kawałku. Sporo budynków z kamienia jak i fort, pamiętające Nelsona, przenoszą w XVIII-wieczny klimat. W tych historycznych budynkach znajduje się dziś biuro mariny, urząd celny, bank, poczta, mini supermarket, butiki, warsztaty żaglomistrza i innych usług jachtowych, restauracje oraz muzeum Nelsona. Wszystko wygląda uroczo, tyle że głównie nastawione jest na żeglarzy turystów a nie żeglarzy włóczęgów. Nawet kotwicowisko jest płatne, tak więc długo tam nie gościliśmy.

English Harbour Nelson's Dockyard 3English Harbour Nelson's Dockyard 2

English Harbour 4Dzień później ruszyliśmy na wschód i zakotwiczyliśmy w Willoughby Bay, z dala od „ekskluzywnej cywilizacji”. Wnet po dotarciu na miejsce wybraliśmy się na pobliską rafę. W stosunku do wcześniej odwiedzonych przez nas wysp, Antigua zachwyca większą różnorodnością gatunków korali i ryb. Niezliczona ilość labiryntów i jamek powstała w wapiennych osadach stanowi schronienie dla bogatej fauny. Rafa jest przepiękna, różnokolorowa o finezyjnych kształtach, pełna życia i chętnie odwiedzana przez rekiny – Caribbean Reef Shark. Z jednym, około 2 metrowym, mieliśmy okazje stanąć oko w oko. Podpłynął do nas, rozejrzał się i ufff…odpłynął. Napotkany przez nas rekin był pokojowo nastawiony, ale słyszeliśmy o przypadkach, kiedy to już nawet metrowe osobniki potrafiły walczyć o upolowane przez nurka ryby, zagrażając jego życiu.

Po kilkudniowym wypoczynku w Willoughby Bay ruszyliśmy w kierunku Green Island. Zatrzymaliśmy się w zatoce Rickett Port. Widok „z okna” zapierał dech w piersiach – dzika plaża z białym piaskiem, mieniące się błękitem i turkusem morze i mangrowce. Mimo tego, że takie widoki nie są nam już obce, za każdym razem zachwycają na nowo i coraz intensywniej! Rafa jest mała, więc opłynęliśmy ją całą w przeciągu paru godzin. W zamian rozrywaliśmy się na brzegu i kulinarnie przygotowując uczty dla podniebienia.

Green Island 2

Green Island 1

Ognisko na plazy - Green Island, AntigaLangusta v1Langusty stały się naszym największym przysmakiem. Jadalne mięso znajduje się w odwłoku i czułkach, jest bardzo delikatne, białe i niezwykle smaczne. Żywą langustę wkładamy do wrzątku i gotujemy przez 10-15 minut. Po obraniu z pancerza nadaje się od razu do spożycia. Mięso jest bogate w naturalne smaki, ma w sobie dużo słodyczy, tak więc nie potrzebuje w ogóle przypraw. My lubimy eksperymentować w kuchni, tak więc nasze zdobycze podajemy wzbogacone o „szczyptę serca”. Alternatywą do gotowania jest przekrojenie surowego odwłoka wwzdłuż, od płetwy do tułowia, rozłożenie go na kształt motyla i smażenie na masełku z czosnkiem. Moglibyśmy je jeść każdego dnia. Poza posiadanymi walorami smakowymi, langusty są również naturalnym wskaźnikiem czystości wód.

Kolejny postój – Long Island. Cała wyspa o powierzchni około 1 km kwadratowego jest prywatna. Znajdują się na niej luksusowe wille do wynajęcia i restauracje. Mimo, że wyspa jest prywatna, każdy może postawić na niej swoją stopę, jeśli jest choć klientem jednej z restauracji. Cena posiłku dla jednej osoby nie schodzi poniżej 100 USD. Nas przyciągnęła do Jumby Bay otwarta sieć wifi, z której spokojnie korzystaliśmy stojąc na kotwicy 400 metrów od plaży.

Long Isnald 2 panorama 2

eagleray7rNajwiększą atrakcją wód Long Island była piękna Spotted Eagle Ray. Półtora metrowej szerokości „orzeł przefrunął” majestatycznie przed naszymi maskami ciągnąc za sobą niebywale pokaźny ogon, stanowiący przynajmniej 2/3 długości całej płaszczki. Jej głowa przypomina z profilu głowę delfina a ubarwienie czarująco kontrastuje z piaszczystym dnem.

Nie tylko drogie kurorty znajdują się na nawietrznej stronie Antigui. Hell’s Gate to cudowne, dzikie miejsce i zniewalające skały. Nigdy nie przypuszczałam, że z taką radością będę leżała tuż u piekła bram.

U piekla bram - Hells Gate, AntigaKończące się zapasy warzyw, owoców i wody zmusiły nas do opuszczenia dziewiczych miejsc i kontaktu z cywilizacją. Ponadto chcemy już niebawem ruszać na Barbudę, a tam z uzupełnianiem zapasów może być krucho.

St Johns Antiga

IMG_1437 c 150Zapłynęliśmy do St. John’s, stolicy Antigui i Barbudy, które jest największym portem na wyspach jak i skupiskiem prawie 65% ludności zamieszkującej wszystkie trzy wyspy. Port jest śliczny, kolorowy i bardzo zadbany. Wiele zabytkowych budynków z cegły jak i drewnianych z kamienną podmurówką odrestaurowano i zaadoptowano. Oryginalności dodają pozostawione kadzie, zbiorniki i części silników parowych pamiętające czasy świetności portu.

Informacje w naszej locji były przedawnione i wody w tym miejscu nie udało nam się dostać, ale uzupełniliśmy za to stan owoców i warzyw. W planie mieliśmy również posmakowanie lokalnej kuchni. Nasze długie poszukiwania tradycyjnej potrawy Antigui – Fungi and Pepperpot – gęstej potrawy z duszonych, pikantnie przyprawionych warzyw podawanej z solonym mięsem i pierożkami, zakończyły się fiaskiem. Wszystko wskazuje na to, że w dzisiejszych czasach kontynentalne potrawy wypierają tradycyjną kuchnię…

IMG_1412W zamian trafiliśmy do Roti King, by skosztować popularny w tych okolicach roti. My skusiliśmy się na beef roti, czyli naleśnik z duszoną wołowiną, zielonym groszkiem, ziemniakami i przyprawami. Inne wariacje roti to chicken roti, conch roti i wersja wegetariańska. Potrawa ta przybyła na Karaiby wraz z mieszkańcami Indii, którzy zasiedlili miedzy innymi St. John’s. Król Roti, taki przydomek nosi właściciel restauracji, jest synem jednego z zasiedleńców. Wspominał, że potrawa została lekko zmodyfikowana przez lata i dziś można by śmiało powiedzieć, że jest lokalnym daniem. Była bardzo smaczna, ale mimo wszystko przypominała nam silnie hinduską kuchnię.

Dowiedzieliśmy się, że najbliższe miejsce, gdzie dostaniemy wodę to Jolly Harbour, oddalone 10 mil morskich od stolicy. Antigua cierpi na małą ilość opadów, stąd częste susze, brak lasów, rzek, źródeł oraz problemy z pitną wodą. Na wyspie słodką wodę uzyskuje się miedzy innymi odsalając wodę morską, dlatego też nie każde komercyjne miejsce oferuje sprzedaż wody prywatnym jachtom.

Jeden z trzech masztów po lewej

Jeden z masztów po lewej

W drodze z St John’s do Jolly Harbour mijaliśmy Deep Bay, gdzie zatopiony jest wrak. Postanowiliśmy więc zrobić postój i spędzić w tej okolicy dodatkowy dzień. Trzymasztowiec Andes, który zatonął w 1905 roku,  transportował smołę z Trynidadu na Antiguę. Dotarł do St. John’s, ale nie dostał pozwolenia na wpłynięcie do portu, ponieważ zauważono na pokładzie pożar. Zakotwiczył tuż obok, w Deep Bay. Załoga próbowała ugasić pożar, ale po otwarciu włazów i wpuszczeniu powietrza do ładowni, pożar szybko się rozprzestrzenił. Statek zatonął osiadając na 5 metrach głębokości i jest dziś atrakcją turystyczną. Ponoć sporo pięknych ryb znalazło sobie tam schronienie. Nie mieliśmy jednak szczęścia zobaczyć go z bliska, bo przejrzystość wody tego dnia nie przekraczała pół metra. Prognoza pogody zapowiadała równie silne wiatry na najbliższe dni, więc szanse na zmniejszenie fali przybojowej i zwiększenie widoczności były nikłe. Postanowiliśmy nie przedłużać naszego pobytu w Deep Bay, uzupełnić wodę w Jolly Harbour i o świcie ruszyć na Barbudę.

 

Śladami Cousteau – Gwadelupa

Nazwana była przez Karibów Karukerą, Wyspą Pięknych Wód. W 1493 roku przemianowana przez Krzysztofa Kolumba na Santa Maria de Guadalupe de Extramadura (na cześć hiszpańskiego klasztoru).  W drugiej połowie XVII wieku, Francuzi skrócili nazwę do Gwadelupa.

IMG_0721

Zatrzymaliśmy się w zatoce Malendure leżącej pomiędzy Wyspą Gołębi (Pigeon Island) a górzystą częścią Gwadelupy, Basse-Terre. Kotwicowisko znajduje się w samym sercu rezerwatu morskiego im. Cousteau, słynnego badacza oceanów, który uznał ten akwen za jedno z 10 najpiękniejszych miejsc do nurkowania na świecie. Już po pierwszym skoku z jachtu do wody mieliśmy okazję przekonać się o bogactwie życia podwodnego – pływaliśmy z żółwiami i małymi rekinami a dno morza usłane było gigantycznymi karaibskimi ślimakami.

IMG_0685Dzień później wybraliśmy się na całodniowe nurkowanie z rurką wokół Wyspy Gołębi. Tam świat podwodny eksploduje życiem i to już zaledwie na kilku metrach głębokości. Tak pięknej i tętniącej całą paletą kolorów rafy oraz różnorodności ryb nie widzieliśmy jeszcze nigdy.

IMG_0760

IMG_0766

stoplightparrotfish14

Największe wrażenie zrobiła na nas Papugoryba. Jej wyjątkowe piękno kryje się w intensywnych kolorach wszystkich odcieni tęczy, które ulegają zmianie wraz z osiągnięciem dojrzałości (na fotografiach jeden z zaobserwowanych gatunków: młody osobnik po lewej, dojrzały poniżej).

ryba papuga res

Obok uroku zewnętrznego podobno kryje w sobie również bogactwo smaków. Ze względu na to, że jej dieta składa się głównie z żyjących na rafie alg zawierających toksynę (cigua), zjedzenie jednak zbyt dużej papugoryby może skończyć się ciężką i  nieuleczalną chorobą – ciguaterą.

 

Jedliśmy natomiast, pierwszy raz w życiu, Skrzydlicę Ognistą.

skrzydlica2Na każdej, odwiedzonej przez nas wyspie, natrafialiśmy na plakaty ekologów namawiające do polowania na tego drapieżcę. Wypuszczona przez hodowców Skrzydlica rozprzestrzeniła się w wodach Atlantyku i Morza Karaibskiego w bardzo szybkim tempie. Nie ma tu naturalnych wrogów, dlatego stała się poważnym zagrożeniem dla równowagi ekosystemu. Mimo tego, że jest toksyczna i potrafi być niebezpieczna dla człowieka, postanowiliśmy przysłużyć się ochronie środowiska i zapolowaliśmy na nią z kuszą. Skrzydlica jest dość statycznym celem a po odcięciu wszystkich kolców, w których znajduje się jad, staje się całkowicie bezpieczna. Okazała się być niezłym przysmakiem – jej mięso jest delikatne, soczyste i prawie nie ma ości.

IMG_0881

Chwilowy postój w ślicznym miasteczku Deshais, głównie w celu odprawy celnej i uzupełnienia wody. Do jedynego miejsca, które ją oferowało, można było podpłynąć tylko pontonem. W takich chwilach nieocenione stają się 5 litrowe baniaki po wodzie mineralnej.

Jutro ruszamy na Antiguę…

 

Gorączka karnawału – Trynidad

IMG_0438

Trynidad słynie z pięknego karnawału, który jest ponoć jednym z największych i najbarwniejszych wydarzeń muzyczno – tanecznych na świecie. W tym roku sami mogliśmy poczuć jego magiczny klimat i przyłączyć się do zabawy.

IMG_0490IMG_0512Trynidad zaczyna karnawał już w styczniu. Jednak najbardziej huczne i najważniejsze są ostatnie dwa dni, tuż przed środą popielcową. W poniedziałek, obchodzony jest Juvert, czyli tradycja obrzucania się błotem lub farbą, w rytmach gorącej Soci i Calypso (rodowitych gatunkach muzyki Trynidadu). We wtorek natomiast odbywa się parada pięknych strojów i grup muzycznych grających na metalowych bębnach (pan).

IMG_0553IMG_0524Już od bardzo wczesnych godzin porannych ulice Port of Spain wrzały. Głośna muzyka, ekspresywny taniec, rozbawione tłumy, wirująca w powietrzu pozytywna energia, radość i kolorowe stroje zachwycały i czarowały. Wszystko wygląda bardzo spektakularnie i magicznie. Karnawał, poza zabawą, jest również konkurencją miedzy biorącymi w nim udział grupami. Pięć punktów komisyjnych, rozstawionych w różnych miejscach miasta, ocenia grupy pod kątem strojów, programu muzycznego, choreograficznego i                 artystycznego.

IMG_0485

IMG_0500

Najpiękniejsze w karnawale jest to, że każdy kto ma ochotę się przyłaczyć, może wziąć w nim udział. Wraz z grupą Muder Ert, wysmarowani błotem, w rytmie bębnów, kroczyliśmy w korowodzie po ulicach Port of Spain w poniedziałek.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Wideo z rejsu na Trynidad i obu dni karnawałowych:

Wulkaniczne spa – Dominika

IMG_9850 Piękna, nieokiełznana, kolorowa… wyspa wulkanów, wodospadów, owoców, tęczy, kolibrów, gorących źródełek, siarki, bujnej tropikalnej roślinności i przyjaznych mieszkańców. Jak dotąd, najpiękniejsza z odwiedzonych przez nas wysp karaibskich.

Dominika została odkryta przez Krzysztofa Kolumba w niedzielę 3 listopada 1493 roku. Stąd też zawdzięcza swoją nazwę (łac. Dominica ‚niedziela’). Źródła podają, że Dominika jest jedyną karaibską wyspą, którą Kolumb dziś by poznał, gdyby tu ponownie zawitał. Dzięki długiemu opieraniu się przed kolonizacją, zachowała sporo dziewiczych miejsc.

Zakotwiczyliśmy w Loubiere. Loubiere jest klimatyczną wioską tuż przy samym Roseau stolicy Dominiki.

IMG_0187

IMG_0005Z Roseau mieliśmy łatwy dostęp do wszystkich atrakcji, które są bogactwem Parku Narodowego Morne Trois Pitons.   IMG_9914

Wrzące jezioro wrzace jezioro dominika Należy do jednej z największych atrakcji Parku Narodowego Morne Trois Pitons. Jest drugim co do wielkości wrzącym jeziorem na świecie. Mierzy 63 metry długości i ma 59 metrów głębokości a napełniają go spływające po stokach strumienie i obfite opady deszczu. Temperatura jeziora waha się od 82 do 92 stopni Celsjusza. Wysoka temperatura wody wynika z położenia jeziora. Pod jego powierzchnią znajduje się fumarola, przez którą wydostają się gazy nieustannie podgrzewające wody zbiornika.

IMG_9928

Już od połowy trasy kłęby pary unoszące się w powietrzu zdradzały lokalizację jeziora. Droga okazała się być dość długa i wyczerpująca. Postanowiliśmy wiec zrobić krótki postój i zanurzyć nasze zmęczone ciała w pobliskim gorącym źródełku. Woda miała około 40 stopni Celsjusza.

goracy potok dominika Dolina spustoszenia 

Ukrywa w swoim wnętrzu gorące źródła siarczanowe, niewielkie błotne wulkany, gejzery i mnóstwo pomarańczowego błota. Nad ziemią unoszą się obłoki pary a w powietrzu dominuje intensywny zapach siarki. Cały obraz tworzy dość nieziemski klimat.

IMG_9932 IMG_9936

Zobacz wideo z przelotu na Dominikę i wyprawy do wrzącego jeziora:

Middleham Falls

Dominika, dzięki częstym opadom, obfituje w piękne wodospady. Jednym z nich jest 60 metrowy Middleham.

IMG_9959 Szlak prowadził przez zachwycającą swym urokiem dżunglę, miejscami wyglądającą bardzo baśniowo.IMG_9939 Morne Diablotin IMG_0019 Majestatyczna góra, najwyższy szczyt Dominiki – 1,447 metrów n.p.m. Połowa trasy dla mięczaków, drugie pół ekstremalne – tak jak lubimy. Musieliśmy przedzierać się przez dżunglę, żeby dotrzeć na sam szczyt. Wspinaliśmy się po konarach drzew i po śliskich skałach.Do tego w obfitym deszczu. Mieliśmy nie lada frajdę, niesamowitą przygodę i błoto po same kolana. Na szczycie zastał nas deszcz i gęsta mgła, a miały być widoki zapierające dech w piersiach. Cała trasa (wejście i zejście) zajęła nam siedem godzin.

IMG_0018

Trafalgar Falls

Dwa piękne, bliźniacze wodospady. Mama 23 metry i tata 38 metrów wysokości.IMG_0060 U stóp kaskady mamy można pływać do woli. To było wyjątkowe przeżycie. trafalgar  falls mama Gorące źródełka 

Po intensywnym wysiłku w górach, relaksowaliśmy nasze ciała w gorących źródełkach. Często w towarzystwie przemiłej pary, Jagódki i Waldka, którą poznaliśmy na szlaku turystycznym wiodącym nad wrzące jezioro. dominka gorace zrodla

Wideo o wyprawach pod wodospady:

Szampańska rafa

Szampańska rafa mieści się na północnym krańcu zatoki Sufriere. Dzięki aktywności wulkanów, wydostające się z ziemi gazy sprawiają, że rafa wygląda jakby była zanurzona w szampanie. Cudowne wrażenie, szczególnie kiedy nurkuje się z maską i rurką. IMG_0307 IMG_0302

Dominika obfituje w dziko rosnące palmy kokosowe oraz opuszczone sady owocowe. Żadne kupione owoce nie smakują tak dobrze jak zebrane spady lub dojrzałe zerwane prosto z drzewa.

owoce dominika res  

Odcinek XIII – Nowy świat (Rejs przez Atlantyk)

To nie był sen…