Zobacz z nami świat daleki i głęboki!

Polecane


Odcinek XLIV Powrót do korzeni

Po długiej wizycie w Nowej Zelandii ruszamy odkrywać egzotyczne wyspy Pacyfiku. Zabieramy nową załogę i zostawiamy za sobą zimę południowej półkuli, by wrócić do tropików. Na wyspie Tanna, należacej do archipelagu Vanuatu, czekają na nas spore niespodzianki geograficzne i kulturowe. W tym odcinku rejs i pierwsze kontakty z kustom, czyli starymi zasadami społecznymi i stylem życia tubylców…

Odcinek XXXV Na Rozległe Nieba – Rejs przez Tuamotu

Odwiedzamy większe atole północno-zachodniego krańca archipelagu Tuamotu

Odcinek XXXIV – Rejs Markizy-Tuamotu i wizyta na Katiu

Po spędzeniu prawie miesiąca w rejsie z Galapagos na Markizy przelot Markizy-Tuamotu zdaje się być wypadem na sąsiednią wyspę, a nie na inny archipelag. Katiu wita nas jak na mały, leżący poza głównym szlakiem żeglarskim atol przystało… Miłego seansu!

Odcinek XXXII – Rejs z Galapagos na Markizy

Wiatru nad równikiem wciąż brak, ale na nas już czas… pozwolenie na awaryjny postój na Galapagos dobiegło końca i jakoś musimy dotrzeć do pasatów wiejących kilka stopni na południe od Isabela, by ulecieć z wiatrem dalej na zachód…

Odcinek XXXI Zoo bez krat – Isla Isabela, Galapagos

Pierwszy z odosobnionych archipelagów Pacyfiku… Historia, ludzie, a przede wszystkim niepowtarzalne obcowanie z endemicznymi gatunkami zarejestrowane podczas miesięcznego pobytu w Puerto Villamil na Isla Isabela, Galapagos.

Do Nowego Świata

Po załatwieniu wszystkich spraw – ostatnie zakupy żywieniowe, diesel, tankowanie wody do zbiorników oraz baniaków 5 i 8 litrowych, o świcie opuściliśmy San Sebastian.

IMG_7727n

Poranek był piękny. Wachty rozpoczyna Łukasz, później Piotr i dopiero ja. Cieszy mnie to ogromnie, bo po całonocnej pracy nad naszym blogiem, czuję się dość wycieńczona. Z wielką ochotą położę się choć na chwilkę.

30 listopada

Dziś, chwilę po północy, przekroczyliśmy zwrotnik raka.IMG_7885n Ocean od 3 dni jest bardzo spokojny, nie ma nawet jednej fali. Wiatry wieją w porywach do 17kn. Z zachodem słońca potrafią spadać nawet do 4-5kn co oznacza… o zgrozo, nielubiany warkot silnika. Gdyby nie goniące nas terminy, to pewnie dryfowalibyśmy na fali, czekając na silniejszy wiatr. Poza tym wizja świąt pod palmą bardziej nam się podoba niż na oceanie.

 

Nasza inwestycja w profesjonalny sprzęt wędkarski zaczyna przynosić korzyści. Wczoraj, pod osłoną zachodzącego słońca, udało nam się złowić niezłą rybkę – 40cm Bluenose Warehou. Zjedliśmy ją smażoną na oliwie z oliwek, z ryżem i pyszną surówką z kiełków pszenicy, cebuli, konserwowego ogórka i kukurydzy.

1 grudnia

Po ostatnich udanych łowach, dziś niestety cisza. Szkoda! Zaczynaliśmy się już przyzwyczajać do smaku świeżutkiej ryby na obiad. Wędki wciąż zarzucone, może jutro jakaś da się nabrać na nasze kolorowe przynęty. Ocean wciąż łagodny. Wiatry słabe, oby tylko obeszło się bez silnika.

4 grudnia

Dziś już 9-ty dzień rejsu. Ocean wciąż płaski jak jezioro, wiatry 5-10kn. Coraz częściej płyniemy na silniku. Jak dobrze pójdzie, pojutrze dopłyniemy do Cape Verde. Planujemy tylko kilkugodzinny postój na zatankowanie wody, diesla, zakupienie świeżych owoców i warzyw, spróbowanie lokalnej kuchni i ruszymy dalej.

6 grudnia

Poranek przywitał nas ciepłym słońcem i pięknymi widokami wybrzeża Cape Verde.

IMG_8067nDopływamy! Widok lądu, po tylu dniach na wodzie, zawsze wywołuje ogromną radość.

IMG_8057n Zapłynęliśmy na Sao Vincente, do miasteczka Mindelo. Przybicie do kei okazało się nie być łatwe, ponieważ trafiliśmy na ten typ obsługi mariny, który bardziej przeszkadza niż pomaga. Po dłuższej chwili, bez obrażeń naszych i Indry, cumujemy.

IMG_8085n

IMG_8111nPo opłaceniu postoju w marinie, udaliśmy się na zasłużone śniadanie. Marzyła nam się pyszna latte ze świeżutkim croissant. Po krótkim spacerze po miasteczku zrozumieliśmy, że czas już przełączyć myślenie. Nie wymagaj i oczekuj standardów europejskich, delektuj się urokami i tradycjami miejsc, które odwiedzasz! Nie udało nam się znaleźć świeżego croissant, tak naprawdę to strach było cokolwiek, gdziekolwiek jeść. Po przejściu kilku uliczek, dotarliśmy do centrum. Poczuliśmy ulgę, bo narodziła się nadzieja na śniadanie. Tu wszystko wyglądało inaczej. Udało nam się znaleźć klimatyczną knajpkę, gdzie serwowali pyszną kawę i drożdżówki. Po śniadaniu, nie mogliśmy oprzeć się pokusie spróbowania lokalnych trunków. Przemiły właściciel knajpki, zaproponował nam 3 najciekawsze specyfiki. Wszystkie bimbrowate w smaku i MOCNE! Po 3 łykach czułam, że mam luźne nogi :)

W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy na dalszą cześć podróży i wróciliśmy do mariny na wymarzony prysznic. Pachnący, w pełni szczęścia, przysiedliśmy sobie w kokpicie z piwkiem w ręku i zauważyliśmy przy naszej kei, parę jachtów dalej, sloop z polską banderą. Ucieszył nas ten widok niesamowicie. W takim miejscu, tak daleko od domu, do tego pierwszy polski jacht na naszej drodze. Od razu udaliśmy się przywitać. Okazało się, że właścicielami Perły była bardzo miła para, Polak i Rosjanka, również płynący na Karaiby.

Przed umówioną, wieczorną wizytą u naszych nowych znajomych żeglarzy, wybraliśmy się do miasta coś przekąsić. Mieliśmy okazję skosztować Cachupę. Prosta, tania i bardzo smaczna lokalna potrawa. Jest to smażona cała ryba, mieszanka ryżu, kukurydzy i fasoli wymieszanej ze skwarkami, do tego sadzone jajko i plasterek pysznej, lokalnej kiełbaski.

Najedzeni, umyci, zaopatrzeni i szczęśliwi, ruszyliśmy w dalszą drogę.

7 grudnia

Druga część rejsu zaczęła się od usterki samosteru. Dysza jaką tworzą Sao Vicente i Santo Antao nasilają wiatr oraz spiętrzają i wzburzają fale. Gwałtowne szarpnięcia serwa pokruszyły plastikową końcówkę cięgła samosteru. Trzecia wersja cięgła ‚zrób to sam’ wytrzymała próbę oceanu lecz i tak bezzwłocznie zamówiliśmy z pomocą Pawła nowe licząc, że dotrze do Kasi i Leszka przed ich odlotem na Karaiby. Zamierzamy spotkać się z nimi na Martynice. Pękło nam również aluminiowe ucho na szotowym krańcu bomu, do którego zamocowana była talia. Nic poważnego, szybko sobie z tym poradziliśmy. Po kilku godzinach nastała znów pogoda plażowa. Wiatr słaby, ocean płaski, cruising na całego. Wędki zarzucone, ale ryby coś nie chcą brać.

8 grudnia

Mamy kolejny, spokojny dzień żeglugi. Pogoda bez zmian, ale za to ryby biorą. Prawdopodobnie był to tuńczyk. Rzucał się nad wodą, walczył, aż w końcu się zerwał. Nie było nam za wesoło, już planowaliśmy jak go przyrządzimy.

9 grudnia

Dziś ocean się troszkę pobudził, pojawiły się fale. Upał na całego, aż ciężko uwierzyć, że mamy grudzień. Powierzchnia fal srebrzy się w słońcu, woda ma piękny, głęboko-niebieski kolor. Widoki hipnotyzują. Dziś pojawiła się znów szansa na świeżą rybkę na obiad. Tym razem mieliśmy dwa brania. Dwie dorady, w tym samym czasie, połknęły przynęty. Niestety obie się zerwały.

10 grudnia

IMG_8171nPo kilku straconych braniach, dziś nasz szczęśliwy dzień. Złowiliśmy potężnego, 20kg Wahoo. Nie obyło się bez walki, ale tym razem wygraliśmy my. Ryba ma piękny chabrowy kolor. Niestety traci ubarwienie zaraz po zabiciu. IMG_8183nMięsa mamy ogrom.Część jemy na surowo, część zamrażamy a cześć ląduje w lodówce, na kilka najbliższych obiadów.

Zgodnie z prognozą pogody, przyszły silniejsze wiatry. Wieje 20-25 kn w podstawie, czasem spod ciemnej chmury dmuchnie do 38 kn. Ocean zaczyna rosnąć w wielką falę. Niektóre mają do 4 metrów wysokości. Budują się wielkie ściany wody i głębokie doliny. Muszę przyznać, że robi to wrażenie, a nocą szczególnie pobudza wyobraźnię.

13 grudnia

Wczorajsza noc nie była lekka. Najpierw nie mogliśmy spać przez hałasy pod pokładem. Wszystkie drewniane elementy trzeszczą i pracują, rzeczy przewalają się z miejsca na miejsce. Wiatr mamy centralnie w rufę, tak wiec łajbą rzuca na boki. Raz mocniej, raz słabiej, w zależności od siły i wielkości fali. Przez fale przelewające się przez pokład, wszystkie włazy mamy pozamykane. Gorączka pod pokładem też nie ułatwia spania. O 3:00 UTC nad ranem rozpoczęła się moja wachta. Byłam bardzo czujna tej nocy, ponieważ szalejące fale i 30kn wiatru czasami wybijały samoster z rytmu. Leżałam na koi, wpatrzona w ekran laptopa, obserwując każdy ruch Indry. O 8:45 UTC wzeszło słońce. Widoki były prześliczne. Błękit nieba, pomarańczowe odcienie wschodzącego słońca przebijające się przez chmury, ciemnoniebieska woda i potężne fale.

Dziś na obiad Wahoo i mi przypadło gotowanie. Obiad musi być wykwintny. Mięsko Wahoo jest takie delikatne i nie ma prawie ości. Usmażyłam filety Wahoo na masełku z czosnkiem i zrobiłam do tego sos różano – gruszkowy. Wyszło pycha! Po obiedzie zabraliśmy się za obrabianie pozostałej części ryby. Baliśmy się, że nie damy rady zjeść całej zanim się nie popsuje. W sumie zrobiliśmy 4 duże słoje. Zamarynowaliśmy rybę na 4 różne sposoby i zagotowaliśmy słoiki. Teraz stoi sobie w jaskółce i czeka na szczególną okazję.

15 grudnia

IMG_8283nPogoda się utrzymuje. Wiatry wieją do 35kn, wciąż z tego samego kierunku, tak więc warunki do życia bez zmian. Nie łatwo jest funkcjonować pod pokładem. Ciężko jest gotować, bo wszystko w sekundzie znika z blatu kuchennego, jedzenie ucieka z talerza, poruszanie się z miejsca na miejsce bez urazu ciała i spanie też różnie wychodzi. Na początku rejsu często pojawiały się delfiny. Od dnia, kiedy woda bardzo się wzburzyła, delfiny już nas nie odwiedzają. Pojawiły się natomiast latające ryby. Są śliczne, srebrne z niebieskimi grzbietami. Wyskakują z wody, lecą i lecą. Potrafią dość długo utrzymywać się nad wodą. Szaleją w powietrzu, zmieniają kierunek lotu odbijając się od fali. Widać, ze maja nie lada frajdę. Kilka wpadło nam na pokład. Były niestety za małe, żeby je zjeść. A szkoda, bo są ponoć             smaczne. Nadały się za to rewelacyjnie na przynętę.

 

17 grudnia

Kolejny dzień przygód. O 7:00 UTC nad ranem, podczas mojej wachty,  Łukasz nie mógł już znaleźć sobie miejsca na koi, wyszedł do kokpitu i zasiadł za sterem… 10 minut później mieliśmy okazję stanąć oko w oko z niezwykłej wysokości falą (freak wave). Nadeszła z nieco innego kąta niż pozostałe fale i załamując nam się na rufę, zmieniła natychmiast nasz kurs o 90 stopni na sterburtę, by potem równie szybko, obrócić nas o 180 stopni na port. Przechyliło nas na portową burtę na tyle mocno, że spinaker bom, który służył nam jako wytyk genuy, zanurzył się w wodzie i wygiął pod wpływem prędkości jachtu. Nic poważnego się nie stało. Jednak z pozycji obserwatora, wyglądało to przerażająco. Stałam wtedy w zejściówce i widząc ścianę wody za rufą, czując rozbryzgującą się wodę na twarzy i przechyły, zamarłam na chwilę z przejęcia. Łukasz przeżywał całą akcje siedząc za sterem i twierdzi, że nie było to aż tak poważne, jak mi się wydawało. Czuł, że Indrę ma pod kontrolą.

19 grudnia

Dziś już 24-ty dzień rejsu. Do celu pozostało 470Nm. Siła wiatru bez zmian, wieje do 35kn. Jeśli pogoda się utrzyma, na Martynice powinniśmy być za 3 dni.

Dziś dopiero zakończyliśmy nasze wielkie zapasy Wahoo. Łukasz ugotował pyszny obiad. Ryż z Wahoo w sosie słodko-kwaśnym z kawałkami ananasa. Jutro odpoczywamy od ryby, ale pojutrze zarzucamy ponownie wędki. Chcielibyśmy złapać jakąś pyszną rybę na święta.

20 grudnia

IMG_8257nCoraz bliżej celu, zaledwie 300Nm. Od kiedy wiatry zaczęły wiać do 30kn, dziennie jesteśmy w stanie zrobić ok 150Nm. Płyniemy dziś na żaglach ustawionych na motyla. Indra wyciąga  6-7kn.

Pogodę mamy cudowną. Słońce pięknie oplata srebrem oceaniczne fale. Już coraz mocniej czuć ląd. Dziś nad nami pojawiła się rybitwa

 

 

21 grudnia

IMG_8483nDziś pokonaliśmy rekord, zrobiliśmy 160Nm.  Mile kurczą się w oczach. Pogoda wciąż tropikalna. Zima dopisuje w tym roku! Od czasu do czasu pojawi się jakaś ciężka chmura nad nami i popada chwilkę deszcz, ale w tych warunkach klimatycznych to zupełnie nie przeszkadza. Już jakiś czas temu zauważyliśmy, że ryby najlepiej biorą przed zachodem słońca. I dziś znów nasza teoria się potwierdziła. Złapaliśmy metrową Doradę. Wygląda na to, że jesteśmy ustawieni na święta.

22 grudnia

Dziś 27-my dzień rejsu. Dopływamy! Lądu jeszcze nie widać bo przejrzystość powietrza jest słaba, ale do Martyniki, do samej mariny mamy zaledwie 30Nm. Wczoraj w nocy ocieraliśmy się o Barbados, w oddali widać było łunę światła nad lądem. Niesamowite uczucie po tak długim czasie obcowania tylko z wodą. Staliśmy wszyscy w kokpicie podekscytowani i radośni. Do tego nad głowami mienił się urokliwie cały gwiazdozbiór. Niebo tej nocy było zniewalające. Na pewno dopadnie nas choroba lądowa. Cała ziemia będzie wirować, zanim umysł znów nie przywyknie do stałego podłoża. Na Martynice zegarki cofamy o 5 godzin. Milo jest wygrywać z czasem.

IMG_8494n

Ok 2:00 UTC Martynika zaczęła rysować się w oddali. Widok niebieskiego oceanu z białymi grzywami i szczyty Martyniki w tle wyglądają intrygująco. Całe zmęczenie, z pierwszymi oznakami ekscytacji przed nowym, rozeszło się po kościach. Wysokie palmy, biały piasek, lazur wody, gorące słońce, leżaczki z parasolami z liści palmy… tak właśnie wyobrażaliśmy sobie karaibski raj.

Wszystko wskazuje na to, że nasz rejs przez Atlantyk i kolejny etap podróży, chyli się ku końcowi. Pierwsze widoki zapierają dech w piersiach. To był nasz pierwszy, tak długi rejs. Świetnie się do niego przygotowaliśmy. Jedzenia i wody jeszcze zostało. Dzięki częstej, świeżej rybie na obiad, rzadko musieliśmy posiłkować się jedzeniem z puszki.

23 grudnia

Dzisiejszy dzień zaczęliśmy od zwiedzania Le Marin, w którym się zatrzymaliśmy.

IMG_8566n

IMG_8562n

IMG_8568

IMG_8507nZjedliśmy lunch w klimatycznym miejscu z “lazurowa podłogą”. Restauracja zbudowana jest na wodzie. Deski podłogowe nie przylegają do siebie, dzięki czemu widać piękny kolor wody pod stopami. Czasami miejsce odwiedzają ptaki i ze śpiewem przysiadają na drewnianych stropach nad stołami.

Po lunchu udaliśmy się dalej w poszukiwaniu internetu. Dotarliśmy do miejsca, które oprócz słodkości, oferowało też darmowy wi-fi. W tym też miejscu poznaliśmy Karola, Polaka, który okazał się być również członkiem Yacht Klubu Polski Londyn. Mamy sporo wspólnych znajomych – jaki świat jest mały!

Zaplanowaliśmy wspólną wigilię :)

 

24 grudnia

IMG_8525nOd rana biegamy po Le Marin i załatwiamy sprawy związane z Indrą, przygotowujemy się również do wieczornej kolacji wigilijnej. To nasza pierwsza wigilia poza domem, do tego w temperaturze 30 stopni. Bardzo jesteśmy przejęci rolą, żeby wszystko wyszło tak pysznie jak w domu. Robimy wszystko co w naszej mocy, aby utrzymać klimat i tradycje polskich świąt.

Zrobiliśmy ozdóbki z papieru do owijania prezentów, które zawisły nad stołem. Przygotowaliśmy barszczyk z uszkami, sałatkę warzywną, doradę w sosie pomarańczowo – kokosowym. IMG_8536nKarol ze swoją partnerką, francuską Lison i kolegą, również francuzem przynieśli pierogi z grzybami i kapustą, pastę rybną, szprotki w oleju, pasztet z kaczki i pyszny napój z kwiatów sorrel (tradycyjny martynikowski napój wigilijny). Był również opłatek, o który zatroszczyła się Ula. Choinki nie mieliśmy, ale zakupiliśmy za to czekoladowego mikołaja. Całe święta musiał jednak przesiedzieć w lodówce, bo mógłby nie przeżyć temperatury pokojowej. To był niesamowity wieczór. Na zawsze zapadnie w naszej pamięci.

IMG_8599nOkres świąt był bardzo przyjemny i relaksacyjny. Teraz czas zabrać się za szukanie pontonu. Przeszliśmy sporą cześć Le Marin w poszukiwaniach używanego i nic. Już prawie byliśmy skłonni kupić nowy, gdy w końcu, już na ostatniej prostej, na terenie starej części mariny, wpadł nam w oko używany ponton, należący do firmy turystycznej. Zaszliśmy do biura i okazało się, że jeśli chcemy, możemy go kupić. Trzeba tylko skleić jeden szew.
Ponton z dwoma wiosłami i sztywnym dnem zakupiliśmy za jedyne 120 euro, zaoszczędzając jakieś 600 euro. Nowy pewnie dłużej by pożył, ale nauczeni ostatnim doświadczeniem – lepiej jest zainwestować w stary, mniejszy ból jeśli coś się przydarzy.

9 stycznia

Przez ostatnie dwa tygodnie byliśmy poza Martyniką.

Zwiedziliśmy wyspę St. Lucia. Załapaliśmy się na organizowaną przez tubylców wielką imprezę w centrum Gross Ilet. Impreza organizowana jest w każdy piątek i sobotę. Masa głośników i Dj, straganiki z pamiątkami, jedzeniem i lokalnymi trunkami, głównie z rumu z trzciny cukrowej.
Wyspa słynie z dwóch pięknych i wciąż czynnych wulkanów, Piton mały 743m n.p.m. i Piton duży 771m n.p.m. Na duży można się wspinać, ale potrzebne jest zezwolenie i pewnie przewodnik, bo wulkany porośnięte są bujną roślinnością. My nie porwaliśmy się na wspinaczkę.

IMG_8749n

IMG_8920n

Po St. Lucii zapłynęliśmy na St. Vincent. Odwiedziliśmy zatokę Wallilabou, gdzie kręcone były sceny do Piratów z Karaibów. W zatoczce lokalni kupcy podpływają do jachtów, by sprzedać owoce. Zakupiliśmy mango, papaję, kokosy, banany i awokado.


IMG_8907nIMG_8914n

IMG_8934n

Na St. Vincent zdobyliśmy szczyt wulkanu Soufriere 1220m. n.p.m. Gwałtowne wybuchy wulkanu miały miejsce w 1718, 1812, 1902, 1971 i 1979 roku. Erupcja z 1902 roku spowodowała śmierć 1680 osób. W 1971 roku trwała 10 miesięcy. Podczas ostatniego wybuchu nie było ofiar, głównie dzięki nadanym wcześniej ostrzeżeniom. Na szczycie przywitały nas gęste chmury i obfity deszcz. Nie mieliśmy szansy zobaczyć krateru, ale satysfakcja była mimo wszystko.

IMG_9236

Karaibskie miasteczka i wioski pełne są biednych ludzi i wyjście turysty na miasto potrafi być nieprzyjemne. Czasami czujemy się jak chodzące portfele. Wszyscy atakują, próbując sprzedać koszyczki i kapelusze z liści palmy, czasami oferując zatroszczenie się o nasze śmieci za drobne pieniądze. Spotkaliśmy raz jednego murzyna, który szukał różnych rzeczy na swoją łódź. Za wszystko chciał płacić bananami.

Zapłynęliśmy również na Bequia, gdzie spędziliśmy cudowne popołudnie na dzikiej plaży.

IMG_9088

Po dwóch tygodniach zwiedzania sąsiednich wysp, wróciliśmy na Martynikę. Odwiedziliśmy miasto Saint-Pierre, w którym w 1902 roku (parę godzin po erupcji wulkanu Soufrier) miała miejsce erupcja wulkanu Montagne Pelee. Powstała wówczas lawa piroklasyczna, która w przeciągu kilku minut, zniszczyła całe miasto, powodując śmierć około 30 tyś. osób. Tylko dwie osoby się uratowały. Był to więzień skazany na powieszenie i mężczyzna mieszkający na obrzeżach miasteczka. Egzekucja miała się odbyć dzień po wybuchu wulkanu. Legenda głosi, że więzień został wypuszczony na wolność, ponieważ jego przeżycie miało być znakiem jego niewinności. IMG_9296n

Zwiedziliśmy gorzelnię Clement w Le Francois,  w której produkowany jest rum z trzciny cukrowej. Budynki gorzelni otoczone są parkiem botanicznym i polami trzciny cukrowej. Zapach dębowych beczek i rumu jest niesamowity. Pomiędzy trzciną cukrową rosną woskowe róże – cudo natury!!

Zapłynęliśmy również do zatoczki w St. Anne. Zakotwiczyliśmy przed śliczna plażą z białym piaskiem i wysokimi palmami. Planujemy tu zostać parę dni.

IMG_9419n

Nasz pierwszy chleb pieczony w szybkowarze.

IMG_9436n

18 stycznia

Dziś jest drugi weekend festynu w Le Marin. Mieliśmy szansę obejrzeć regaty lokalnych łodzi – Yole.

IMG_9557nyola ver 1

IMG_9595nPoza regatami, można było zawiesić się na piwku w rytmie żywych bębnów i skosztować lokalnej kuchni. Przysmakiem był grillowany, na trzcinie cukrowej, kurczak.

22 stycznia

IMG_9639nDziś Piotr, nasz załogant, który żeglował z nami od listopada, opuszcza pokład Indry i przechodzi na 55 metrowego Chopina, który aktualnie stoi w Fort de France. Mieliśmy okazje wejść na pokład. Ogromne maszty z pięknymi żaglami, bocianie gniazda, masa grubych lin, robią wrażenie. Pokład jest naprawdę śliczny. Szkoda tylko, że pod pokładem czuć silnie minioną epokę.

24 stycznia

IMG_9778

O wczesnym poranku opuściliśmy Fort de France i zapłynęliśmy do zatoczki Anse Noire – Czarna Zatoka. Nazwa pochodzi od plaży z czarnym piaskiem, jedyna taka plaża na południowym wybrzeżu Martyniki. Po zrzuceniu kotwicy, od razu złapaliśmy za maski i płetwy, wskoczyliśmy do pontonu i ruszyliśmy eksplorować pobliską jaskinię. Życia pod wodą tutaj jest ogrom i to zaledwie na dwóch metrach głębokości. Mieliśmy okazję zobaczyć skrzydlice ognistą. Skrzydlica zajmuje drugie miejsce na liście najbardziej toksycznych ryb świata. Atakuje jedynie, kiedy poczuje zagrożenie. Jest śliczna, ale jest w niej również coś co skłania do trzymania dystansu. Widzieliśmy konika morskiego, meduzy, żółwia, rozgwiazdy, jeżowce i sporo różnokolorowych ryb – karmazynowe, czarne z żółtymi paskami, czarne z chabrowymi kropkami na czole, w kolorach tęczy. Niektóre z gęstymi, długimi rzęsami i łuskami jakby były ręcznie malowane. Czasami mamy wrażenie jakbyśmy pływali w akwarium, otoczeni ławicą kolorowych, lubiących towarzystwo, ryb. Konik morski zrobił na nas największe wrażenie. Jest piękny, delikatny i sympatyczny. Meduzy natomiast były mało przyjazne. Sparzyliśmy się kilka razy na bliskim kontakcie z nimi. Zaliczyliśmy również nocne nurkowanie. W nocy mało jest kolorowego życia, ale widzieliśmy za to langusty i kalmary. Najpiękniejszy był świecący plankton pod wodą.

IMG_9687n

IMG_9703nRyby w tej zatoczce nie chcą brać, ale udało nam się wynurkować lambi zwane również conch – karaibskiego ślimaka. IMG_9692nNajpierw testowaliśmy zalanie muszli 50% rumem, ale na ślimaku nie zrobiło to dużego wrażenia. Musieliśmy zatem przejść do bardziej radykalnych sposobów, za pomocą młotka i ostrego noża i zadziałało.

Usmażyliśmy go na oliwie z oliwek, z dodatkiem soku z limonki, chilli i czosnku. 

IMG_9711n

IMG_9725nCzasami zatokę odwiedzają rybacy. Za jedyne 3 piwa, zakupiliśmy pół siatki pysznych ryb, Ballyhoo. IMG_9728nUrządziliśmy sobie nie lada ucztę na plaży.

IMG_9742n

IMG_9758nŁukasza drugie podejście do polowania z kuszą. Piękne i smaczne Sweetlips wylądowało na naszym talerzu.

 

 

Podwodny park rzeźb – Grenada

Dawno już nie zaglądaliśmy na nasz blog, a to wszystko za sprawą braku dostępu do internetu. Kolejna rzecz, której uczymy się podczas tej wyprawy – funkcjonowanie bez dostępu do sieci. Okazuje się, że się da i musimy przyznać dobrze nam z tym. Dopiero teraz zauważamy jak internet wciąga i okrada nas z bezcennego czasu. Pierwsza rzecz jaką zawsze robiliśmy docierając do miejsca przeznaczenia było sprawdzenie czy są dostępne otwarte sieci. Jeśli nie było, wpadaliśmy w lekka panikę. Jak to, mamy żyć bez internetu?! Teraz jesteśmy totalnie wyluzowani. Zapływamy do pięknych, dziewiczych miejsc, robimy rozeznanie co się dzieje pod wodą, odpoczywamy i dopiero później sprawdzamy czy mamy stałe połączenie ze światem. Dziś doceniamy jeśli go nie ma. Dzięki temu większą uwagę poświęcamy sobie, książce i innym czynnościom, które nas pochłaniają.

Wiele się u nas wydarzyło od ostatniego wpisu. Aktualnie jesteśmy na Curacao, ale zanim do tego dojdę zatrzymam się jeszcze na Grenadzie.
Zanim opuściliśmy Grenadę postanowiliśmy odwiedzić pierwszy na świecie podwodny park rzeźb.
Znajduje się w południowo-zachodniej część wyspy w Moiliniere Bay. Cała koncepcja narodziła się po tym, jak w 2004 roku huragan Ivan nawiedził wyspę i w dużym stopniu wyniszczył faunę i florę.

Jason deCaires Taylor, rzeźbiarz artysta, z zamiłowania nurek poruszony tragedią wpadł na pomysł stworzenia podwodnego parku rzeźb, który miał pomóc ratować ekosystem. Park został założony w 2006 roku. Rzeźby tworzą sztuczną rafę dając solidną bazę wzrostu koralom, gąbkom i algom, których nieskończona ilość drobinek unosi się w wodzie w oczekiwaniu na punkt zaczepienia. Podwodna galeria ma również przyciągać turystów w tą część wyspy, tym samym odciążyć pozostałe podwodne zakątki, aby koral miał możliowość szybszej regeneracji.

Na głębokości od 2 do 12 metrów znajduje się 65 rzeźb romieszczonych na 800 metrach kwadratowych morskiego dna. Wszystkie rzeźby zbudowane zostały z ekologicznego materiału.

DCIM103GOPRODCIM103GOPROpodwodny park 18ps blog

podwodny park 17pspodwodny park 11psblogpodwodny park 1psblogKoral bardzo szybko zaadoptował sztuczną rafę i zaczął nadawać rzeźbom przeróżne kolory i kształty. Ciekawy projekt, który mamy nadzieję w szybkim tempie przysłuży się do odbudowy życia. Na nas jednak nie zrobił dużego wrażenia. Może dlatego, że przejrzystość wody tego dnia była dość słaba i nie pozwoliła na ukazanie pełni barw, a może to jeszcze za wcześnie na magiczne efekty.

Klejnot w koronie – Tobago Cays

IMG_9095Rejs z St Vincent na Bequia trwał zaledwie parę godzin. Zatrzymaliśmy się w Admiralty Bay, głównie w celu uzupełnienia zapasów jedzenia i pitnej wody. Mieliśmy spore szczęście, gdyż trafiliśmy w przeddzień dwudniowego święta związanego z karnawałem, podczas którego wszystkie sklepy miały być pozamykane. Jedzenie udało nam się zakupić tego samego dnia, z uzupełnieniem zbiorników musieliśmy czekać do rana. O poranku okazało się, że wodę możemy dostać tylko od jedynej, krążącej po kotwicowisku łodzi z wielkimi zbiornikami, która oferowała zielonkawą deszczówkę. Świetnie, że deszczówka, ale to życie w niej lekko nas zastanawiało. Nie mieliśmy jednak żadnego wyboru, jedynie brać to co było dostępne. Wodę wzbogaciliśmy kroplą chloru, uzupełniliśmy wszystkie zbiorniki oraz pięciolitrowe baniaki i ruszyliśmy w kierunku raju, czyli Tobago Cays, nazywane klejnotem w koronie na mapie turystyki morskiej Karaibów.

Tobago Cays

Następnego dnia byliśmy już na miejscu. Tobago Cays to pięć niezamieszkałych wysp: Petit Rameau, Petit Bateau, Baradal, Petit Tabac i Jamesby leżących w archipelagu Grenadyn w południowej części Małych Antyli, które od 1999 roku w całości stanowią rezerwat przyrody – Tobago Cays Marine Park. Czterokilometrowa rafa w kształcie podkowy, eksplodująca przeróżnymi kolorami i finezyjnymi kształtami oraz bogactwem fauny, osłania cztery wyspy przed gniewem oceanu. Petit Tabac natomiast, leżąca na wschód, chroniona jest przed falami dwoma innymi rafami.

Widok na wyspę Baradal z JamesbyWidok na wyspę Baradal z JamesbyWidok z wyspy Baradal na południeWidok z wyspy Baradal na południeWidok na wyspę Petit Tabac  Widok na wyspę Petit Tabac  Widok na wyspę Jamesby z Baradal Widok na wyspę Jamesby z Baradal

Widok na Hoof Chanel i wyspy Petit Rameau (po prawej) i Petit Bateau (po lewej)
Widok na Hoof Chanel i wyspy Petit Rameau i Petit Bateau

W pierwszej kolejności zatrzymaliśmy się po nawietrznej stronie jednej z wysp, aby być na otwartej wodzie, mieć więcej przestrzeni i bliżej do rafy, od której planowaliśmy rozpocząć odkrywanie świata podwodnego. Po wskoczeniu do wody okazało się, że oceaniczne fale i prąd są na tyle silne, że eksplorowanie pobliskiej fauny i flory może być wielkim wyzwaniem. Chwilowe zawieszenie się na powierzchni sprawiało, że woda przemieszczała nas w sekundzie z dala od miejsca przeznaczenia. Każdy przepłynięty kawałek drogi kosztował nasze mięśnie sporo wysiłku, a obawa o powrót na jacht pod silny prąd zniechęcała do dalszej walki. Po trzydziestu minutach prób i zmagania się z naturą, wróciliśmy na pokład. Z marszu przestawiliśmy się na bardziej odległą od rafy, zawietrzną stronę wyspy. Tutaj był luksus! Jacht stał spokojnie, nie bujało no i nurkowanie stało się bardziej owocne. 

Z każdej strony otaczał nas śnieżnobiały piasek i lazurowa, krystalicznie czysta woda, a kotwicowisko bardzo chętnie odwiedzały rekiny – Lemon i Caribbean Reef shark, żółwie zielone i płaszczki. 

Carcharhinus perezii  Lemon shark, Carcharhinus perezii  Acanthurus coeruleus Acanthurus coeruleus Dasyatis americana zakopana w piaskupłaszczka, southern whiptale, Dasyatis americana whiptale2whiptale28 Zakotwiczyliśmy tuż przy malutkiej wyspie Baradal, po jej południowo-wschodniej stronie, która okazała sie być domem iguan – legwana zielonego (iguana iguana), żółwi lądowych i różnych gatunków ptaków. Iguany były dosłownie wszędzie. W związku z tym, że prowadzą nadrzewny tryb życia, głownie tam je znajdowaliśmy. Dumnie wyciągnięte na konarach drzew wygrzewały swoje ciała w promykach upalnego słońca.  legwana zielonego (iguana iguana) legwana zielonego (iguana iguana) legwana zielonego (iguana iguana)Żółwie natomiast, przy lekkim szumie suchych liści, oddawały się wzniosłej chwili. Nie mogliśmy wyjść z podziwu, że tak mała wyspa może tętnić, aż tak bogatym życiem. żółw lądowy

Tobago CaysWidok na lagunę z wyspy był przepiękny! Kompilacja bieli i lazuru inspirowała, zniewalała i pochłaniała bez reszty. Przez długie godziny mogłabym tak siedzieć i delektować zmysły cudem natury.

Niestety rodzinne wakacje po mału chyliły się ku końcowi, co oznaczało opuszczenie Tobago Cays już po niespełna trzech dniach. Czekał nas tylko krótki postój na Union Island w celu dopełnienia formalności imigracyjno-celnych przed opuszczeniem kraju i mogliśmy ruszać w kierunku Trynidad, skąd Natalia z Kubą łapali samolot powrotny.

Dwugodzinny rejs na Union Island odbyliśmy w ulewnym deszczu i silnym, w porywach do czterdziestu kn wietrze. Kiedy dotarliśmy na miejsce wciąż padało i wiało. Podpłynął do nas pracownik mariny i z wielkim stresem w głosie namawiał nas na skorzystanie z boi cumowniczej, gdyż twierdził, że nadciąga sztorm tropikalny i kotwica może nas nie utrzymać. Zaoferował nam bojkę przeznaczoną dla jednostek wielkości kutrów rybackich, abyśmy spokojnie i bezpiecznie mogli przeczekać wichury. Mimo, że sprawdzaliśmy prognozę pogody parę godzin wcześniej, przez jego panikę w głosie i kiepską pogodę, daliśmy się namówić. Żaden sztorm nie nadciągał, pogodę sprawdziliśmy ponownie po zejściu na ląd. Zostaliśmy zwyczajowo oszukani z próbą naciągnięcia nas na koszty, gdyż po sezonie niewiele się tam dzieje. Dzięki temu, że nie płaciliśmy za bojke z góry, bez wiekszych skrupułów opuściliśmy kotwicowisko bez płacenia za chwilowy postój.

Ruszamy na Trynidad…

Odcinek XXIII – Rejs prawie dookoła Antigui i dzika Barbuda

Odwiedzane przez nas do tej pory wyspy leżały głównie na aktywnych lub wygaslych wulkanach. Tak strome jak zbocza wulkanów nad woda są ich kontynuacje pod jej powierzchnią. Krystaliczna woda je otaczajaca przybiera kolor indigo ze wzgledu na duże głębokosci sięgajace nawet kilometra w odleglosci kilkuset metrów od brzegu… Bialy i różowo-bialy piasek, jakim opsypane są plytkie brzegi Antigui i Barbudy, gra światłem i wyczarowuje z tej samej wody magiczny, idylliczny lazur… Milego seansu!