Grenadę opuściliśmy zwyczajowo przed zmrokiem. Dzięki temu, że nasz start poprzedzały dwa dni słabych wiatrów, morze było dość spokojne mimo 20kn wiatru i lekko kołysało żeglującą baksztagiem Indrę. Płynęło nam się bardzo przyjemnie, utrzymując średnią prędkość 5,5 kn. Tym razem w planie mieliśmy dotarcie do Los Roques, które udało nam się osiągnąć już po 2 dniach żeglugi. Należący do Wenezueli archipelag Los Roques to niemal nienaruszony przez działalność człowieka atol, który leży 156 km na północ od wybrzeża Wenezueli. To labirynty raf, lazur płytkich wód, śnieżno-biały piasek, około 50 wysp, wysepek i skały. Na stałe zamieszkała jest tylko jedna, największa wyspa Grand Roque (Wielka Skała). Na Los Roques mieszka około 1,500 mieszkańców, co roku jednak archipelag odwiedzany jest przez tysięce turystów. Zatrzymaliśmy się przy jednej z bezludnych wysepek leżącej na południowy wschód od nieco większej wyspy, Lone Palm. Wyspa wyglądała jakby była stworzona z muszli conch’a. Takiej ilości muszli zebranej w jednym miejscu nie widzieliśmy jeszcze nigdy. Był to szokujący i dość zastanawiający widok. Na wyspie poza kilkoma opuszczonymi szopami rybackimi nie ma nic. Wygląda na to, że kiedyś w tym miejscu masowo wyławiano ślimaki. Dziś wody stanowią rezerwat przyrody, dzięki czemu sporo żywych ślimaków można spotkać na dnie morza. Był to zdecydowanie dużo milszy i przyjemniejszy obraz dla oka i duszy. Byliśmy jedynymi turystami w tym miejscu. Otaczał nas tylko spokój i bezkres krystalicznej wody wieczorami okraszony pięknymi zachodami słońca i delfinami chętnie odwiedzającymi tą część akwenu. Fauna i flora w tym miejscu, aż tętni życiem. Jednego dnia podczas nurkowania z maską i rurką zawiesiliśmy się w jednym miejscu, nad opadającym od 5m do 50m dnem i obserwowaliśmy jak toczy się życie pod wodą. Otoczeni byliśmy olbrzymimi papugo rybami, żółwiami, kalmarami, meduzami, chabrowo-czarnymi surgeonfish, barakudami. Co chwila przypływały inne gatunki ryb. Obrazy i kolory zmieniały się jak w kalejdoskopie! Los Roques nie należy do najtańszych miejsc dla żeglarza. Za odprawę, wizę i pozwolenie na kotwiczenie w tym wyjątkowym miejscu musielibyśmy zapłacić około 300 USD. Koszt trochę nas przerósł. Postanowiliśmy więc skorzystać z porad innych żeglarzy i zatrzymać się tam tylko na chwilę bez odprawy. Nasz pobyt był krótki, ale bardzo treściwy i piękny pod każdym względem. Żal nam było opuszczać te dziewicze, baśniowe i pełne magii tereny tak szybko, ale nie chcieliśmy kusić losu. Po zaledwie dwóch dniach ruszyliśmy dalej, w kierunku Bonaire.